Indonezja
Sulawesi
Tana Toraja
2018-11-17
Tana Toraja - kraina śmierci
Z lotniska Makasar od razu (na styk!), pojechaliśmy nocnym autobusem do Rantepao (200k/os.) Dobrze, że autokar był wygodny i klimatyzowany, bo byliśmy wymęczeni lotem, przesiadkami i spoceni jak świnie. Świt przywiał nas już w Tana Toraja, gdzie otoczeni znowu przez nachalnych kierowców zbyt zmęczeni i zaspani żeby protestować daliśmy się wsadzić w taksówkę i zawieźć do naszej kwatery - homestay ,,Mama Tia" położonego w wiosce na uboczu, w lesie.
Nie ma jak u mamy
Mieszkanie ze zwykłą rodziną, w prawdziwym indonezyjskim domu ze wszystkimi jego niewygodami, ale za to ludzką z serdecznością i możliwością obcowania z inną kulturą na co dzień, jest doświadczeniem, które po pobycie na Flores zaczęliśmy cenić najbardziej. Homestay ,,Mama Tia" i jego mieszkańcy - Yacob, Mama Tia i ich dzieci, sprawili, że w ciągu 5 dniowego pobytu poczuliśmy się jak członkowie rodziny. Mimo spartańskich warunków (typowych dla indonezyjskich rodzin) dom był czysty i zapewniał wszystko co do szczęścia potrzebne: pyszne domowe jedzenie, poranną kawę, suchy dach nad głową i spokojny sen (a w gratisie najlepszy internet jaki mieliśmy w Indonezji - w chatce in the middle of jungle).
Sen tak dobry, że pierwszej nocy przespaliśmy jak dzieci… trzęsienie ziemi! Podobno bujało domkiem dobre 30 sekund, ale nasz gospodarz Yacob oświadczył nam z uśmiechem rano, że taka słabizna, że nawet nie warto było Was budzić XD Rzuciliśmy się do Internetu żeby sprawdzić czy to prawda, gdzie wujek Google na czerwonym pasku oświadczył nam, że rzeczywiście w nocy w naszym regionie było trzęsienie ziemi o sile 5.2 w skali Richtera - 20 km od nas! Może spaliśmy tak smacznie właśnie dzięki kołysaniu? A tak na serio, to trochę się przestraszyliśmy, ale spokój i humor naszych gospodarzy spowodowały, że sami zaczęliśmy traktować drżenie ziemi jako codzienną igraszkę. Uspokajał nas też gospodarz, który oświadczył, że na tsunami jesteśmy za daleko od morza, a drewniane domy (takie jak ten w którym mieszkaliśmy) dobrze znoszą wstrząsy, a nawet jak się rozpadną, to nie przygniecie nas betonowa ściana - dzięki! Od razu nam lepiej! xD
Aby jeszcze bardziej podkreślić gościnność naszych gospodarzy, dodamy, że chociaż to ujęte w ofercie, ani nie spodziewaliśmy się tego, wszystkie posiłki jedliśmy razem (rozpoczynając od nieprzysługującego nam śniadania, kiedy zjawiliśmy się tam w środku nocy, a pokój mieliśmy od 15.00). Mama Tia przygotowywała nam proste, ale smaczne potrawy nie biorąc od nas za to ani rupii (wiara w Indonezyjczyków przywrócona!). Każdego wieczoru siadaliśmy na macie do wspólnej kolacji, gdzie przy lokalnym winie słuchaliśmy opowieści Yacoba o zwyczajach i legendach Torajan. Okazało się bowiem, że nasz gospodarz jest lokalnym ekspertem kulturowym i przewodnikiem współpracującym swego czasu z National Geographic.
,,Taniej żyć wiecznie niż umrzeć w Tana Toraja"
I to właśnie kultura Torajan jest główną atrakcją regionu - Tana Toraja słynie ze swoich tajemniczych obrzędów pogrzebowych, których nie zdołało wyplenić będące tu zaledwie od ok.100 lat chrześcijaństwo. Cała kultura oparta jest na kulcie śmierci - tutaj to pogrzeb, a nie narodziny czy wesele jest najważniejszym wydarzeniem "życia" zarówno jednostki jak i społeczności.
Co takiego dziwnego robią Torajanie, że przyjeżdżają do nich ludzie z całego świata? Po pierwsze, wydają kosmiczną ilość pieniędzy.
Mieliśmy niebywałego farta, że dane nam było przekonać się o tym na żywo! Już pierwszego dnia pobytu okazało się, że w sąsiedniej wiosce odbędzie się pogrzeb, a rodzina będzie zaszczycona jeśli wezmą w nim udział biali turyści, zwłaszcza od Mama Tii. Farta tym większego, że listopad nie jest ,,sezonem pogrzebowym" (tak, mają tu coś takiego) i od dawna nie było w okolicy żadnego. Bo to nie takie proste i tanie pochować bliskiego… Uroczystości wiążą się z czasem wieloletnimi(!) przygotowaniami i pełne są skomplikowanej symboliki, najważniejszy i najdroższy jest jednak w tym wszystkim… bawół.
Bawoły są tak ważne w kulturze Torajan, że nawet ich tradycyjne domy- tongokany mają kształt bawolich rogów, a dodatkowo przyozdabiane są szczątkami tych zwierząt aby pokazać jak wiele pogrzebów miała dana rodzina.
Torajanie wierzą, że to poczciwe zwierzę przeprowadza dusze zmarłego na drugą stronę, a jego ofiara zapewnia pomyślność w zaświatach. Nie może to być jednak byle jaki bawół. Im jest większy i im większe ma rogi tym lepiej. A jak ma jeszcze białą sierść, to już w ogóle +100 punktów do zajebistości i wieczysty szacun.
Zabicie bawoła jest kulminacyjnym punktem rytuału, a jego wielkość i rozpiętość rogów świadczą o zamożności i statusie rodziny.
Aby kupić idealne zwierzę na pogrzeb trzeba udać się na specjalny targ bawołów i liczyć się z wydatkiem rzędu 20-100 milionów rupii (5-25 tys. zł/szt.) Im wyższy status rodziny, tym dorodniejszy bawół i większy wydatek. A Ci co naprawdę chcą (albo muszą) zaszpanować kupują bawoła-albinosa za… 800 milionów rupii (200 tys. zł , widzieliśmy takiego podczas jednej z naszych wypraw po okolicy - nikt go nie pilnował!).
Dużo? No to teraz szykujcie kalkulatory - przecież na pogrzeb nie wystarczy jeden bawół - to byłoby lamerskie! W zależności od statusu rodziny trzeba ich poświęcić co najmniej kilka, a najlepiej kilkadziesiąt! Ceny bawołów są tak bajońskie, gdyż w Torai za bardzo nie ma warunków do trzymania tych dużych zwierząt. Krajobraz stanowią pola ryżowe poukrywane w dolinkach między porośniętymi dżunglą górami, pastwisk raczej brak. Bawoły trzeba więc importować z innych regionów kraju.
Cennik pogrzebowy:
- Skromny pogrzeb dla biedoty - do 12 bawołów
- Średni pogrzeb dla normalnych, pracujących ludzi - od 12 bawołów
- Pogrzeb szlachty - co najmniej 24 bawoły
- Pogrzeb członka rodziny królewskiej - co najmniej 32 bawoły, z czego pewnie chociaż jeden biały.
A to tylko ceny bawołów! Do tego należy doliczyć: budowę pawilonów i dekoracji pogrzebowych, koszty obsługi ceremonii- wodzirej, rzeźnicy, pomoc kuchenna w jednakowych strojach, no i oczywiście jedzenie i picie dla około tysiąca gości(!), którzy przez tydzień uroczystości będą odwiedzać rodzinę. Całościowy koszt średniego pogrzebu zamyka się pewnie w równowartości 1-2 mieszkań w Warszawie…
Nasz gospodarz, na uwagę, że za takie pieniądze można kupić nowy, wypasiony dom, ziemię, posłać dzieci na studia za granicę, cokolwiek - wzruszył tylko pogardliwie ramionami: ,,Tu nie chodzi o pieniądze, a Wy -biali kompletnie tego nie zrozumiecie".
Chcecie zdjęcie z moją babcią?
Te astronomiczne kwoty są często nieosiągalne dla rodziny w chwili śmierci bliskiego. A przecież nie można pochować zmarłego bez bawołów… Dlatego czasami ciało trzymane jest w domu kilka-kilkanaście lat (nawet 20!) W tym czasie członkowie rodziny udają, że zmarły tak naprawdę nie umarł tylko jest ,,chory". Ciało ma więc swój pokój, jest ubierane, karmione, domownicy ucinają sobie z nim krótkie pogawędki… ,,Jak się dzisiaj czujesz babciu? Wszystko w porządku? A okej, to przyjdę jutro"
Ponieważ praw biologii nie da się oszukać i ciało szybko ulega rozkładowi w tropikalnym klimacie, rodzina ratuje się przed smrodem zastrzykami z formaliny (lub innymi domowymi sposobami mumifikacji).
I tak sobie mieszkają z trupem aż uzbierają pieniądze na ceremonię…
Schiza?
Dalej jest jeszcze lepiej! Nawet jak ciało jest już pochowane (o samej ceremonii opowiemy za chwilę), każdego roku w sierpniu (po zbiorach ryżu) zmarli są wyciągani z trumien. Podczas święta Ma'Nen bliscy zamiatają swoich zmarłych (tak, dosłownie - miotłami) i ubierają ich w nowe ubrania. To też doskonała okazja, żeby porobić sobie selfiki z ukochaną babcią czy wujkiem. Oczywiście, wtedy też jest potrzebna ofiara z bawoła, więc biedniejsze regiony robią to co 2 lata.
Dlaczego tak szczególnie traktują swoich bliskich nawet po śmierci? Wiąże się to z pewną legendą:
Dawno temu pewien mężczyzna musiał opuścić swoją wioskę, ponieważ był bardzo biedny i nie miał pracy. Wędrował więc od wioski do wioski, ale nadal nie mógł znaleźć sobie stałego zajęcia - był uzdrowicielem. Aż pewnego dnia natknął się w lesie na porzucone szczątki ludzkie. Tknięty tą niegodziwością owinął je kawałkiem własnego ubrania i pochował w jaskini nieopodal. Następnego dnia znów przechodził tą samą drogą i spotkał tam człowieka, który zaproponował mu swoje towarzystwo w drodze do kolejnej wioski. Poszli więc razem, a gdy dotarli na miejsce, okazało się, że mieszkańcy zapadli na tajemniczą chorobę, której nikt nie potrafił uleczyć. Uzdrowiciel zakasał więc rękawy i w krótkim czasie pomógł wszystkim mieszkańcom wioski, w czym asystował mu nowo poznany towarzysz. Jego sława rozniosła się po Tana Toraja i zaczęli do niego przychodzić ludzie z najdalszych zakątków krainy, płacąc sowicie za jego usługi. W końcu miał tak dużo pieniędzy, że uznał, że może wracać do domu, a jego towarzysz znów chętnie poszedł razem z nim. Kiedy wracali, przechodzili znów obok grobu w lesie, gdzie się poznali. Tutaj towarzysz przystanął i powiedział, że dalej nie może z nim iść. Zdziwiony mężczyzna zapytał: ,,A co z pieniędzmi? Zarobiliśmy je razem, podzielę się z Tobą", na co ten odpowiedział: ,,Nie, mi już nie będą potrzebne, weź wszystkie" i odszedł w gęstwinę. Mężczyzna pomyślał, że wrócił pewnie do swojej wioski, więc dalej ruszył w kierunku swojej. W nocy jednak miał sen, który wyjaśnił kim był napotkany w lesie człowiek, który pomógł mu zbić fortunę - był to duch ciała, które z taką troską pochował. Kiedy zdał sobie z tego sprawę, po powrocie do domu kazał otworzyć wszystkie groby, wyczyścić szczątki i przebrać je w nowe szaty. Od tamtej pory wszyscy Torajanie dbają tak o swoich zmarłych aby Ci sprowadzali pomyślność i strzegli rodziny przed złem i nieszczęściami.
Legendę tę opowiedział nam Yacob w czasie jednej z kolacji, podczas pokazywania rodzinnego albumu ze zdjęciami święta Ma'Nen.
Festiwal śmierci - ceremonia
Sama ceremonia pogrzebowa trwa kilka dni i podzielona jest na etapy. Najpierw rodzina kilka dni szykuje miejsce gdzie odbędzie się impreza - trzeba zbudować kuchnię polową, pawilony dla gości i wieżę, w której będzie leżało ciało zanim zostanie pochowane. Wszystko pięknie ozdobione ornamentami i barwami śmierci - czernią i czerwienią. Ponieważ do wioski gdzie miała się odbyć uroczystość mieliśmy rzut beretem, wybraliśmy się tam podejrzeć przygotowania i obejrzeć bawoły, które zostały wybrane do ceremonii.
Wybór bawoła jest pierwszym oficjalnym etapem obrzędów - rodzina zmarłego djangoznie liczy i ocenia bawoły, które podarowali krewni oraz wybiera tego, który jako pierwszy zostanie poświęcony podczas obchodów. Bawół ten ma następnie malowane na żółto rogi i stoi w miejscu aby każdy mógł go zobaczyć.
Byliśmy nieco skrępowani czy możemy tam tak po prostu przyjść, ale nasi gospodarze zachęcali nas, że to normalne, a nawet będzie miło jak przyjdą biali. I rzeczywiście kiedy pojawiliśmy się przy kuchni polowej od razu pochwyciły nas miejscowe kobiety oferując kawę, miejsce w cieniu i mnóstwo uśmiechów. Oczywiście, nie obyło się również bez sesji zdjęciowej ze wszystkimi, a zachwycony nami wnuczek nieboszczki oficjalnie zaprosił nas na pogrzeb (i na profil na Instagramie). Nos Ani stał się również obiektem pożądania jednej z kobiet, która chciała go koniecznie dotknąć. Zdezorientowana Ania nie wiedziała jak zareagować, co wzbudziło salwy śmiechu innych obecnych w kuchni osób. Okazało się, że kobieta ta była w ciąży, a zgodnie z indonezyjskim przesądem dotknięcie nosa białej miało przynieść ,,białą" urodę jej dziecku - zwłaszcza, uważany za najpiękniejszy- prosty, długi nos. Jako, że zgodnie z naszym przesądem, kobiecie w ciąży się nie odmawia, Ania chętnie nadstawiła do głaskania swój kinol ku wdzięczności i zadowoleniu przyszłej mamy.
Właściwa ceremonia odbyła się 2 dni później i wybraliśmy się na nią z naszym gospodarzem Yacobem w roli przewodnika, aby tłumaczył nam co właściwie oglądamy. Mama Tia za to już od świtu pomagała w organizacji uroczystości jak wiele innych kobiet z okolicznych wiosek - trzeba nakarmić i obsłużyć kilkaset osób, każda para rąk do pomocy się przyda! Przy okazji dowiedzieliśmy się, że każda wioska ma komitety ochotników, którzy pomagają rodzinie zmarłego z logistyką tego było nie było ogromnego przedsięwzięcia.
Teren uroczystości był już całkowicie przygotowany i udekorowany. W centralnym miejscu na placu stała w mini tongokanie trumna z ciałem zmarłej. W głównym pawilonie naprzeciwko jest miejsce dla najbliższej rodziny i tam też stały ubrane w tradycyjne stroje ludowe Torajan śliczne dziewczynki. Ich rolą będzie witanie gości i przewodzeniu procesji rodziny, kiedy przyjdzie pora aby uroczyście zasiedli w pawilonie. Początkowo pawilon jest pusty i może tam usiąść każdy (a zwłaszcza turyści żeby pocykali sobie fotki).
Zewsząd napływał strumień ubranych na czarno gości niosących świnie w prezencie dla rodziny, a z polowej kuchni co i rusz wydawane były tace z kawą/herbatą i słodkimi przekąskami. Ponieważ najlepsze imprezy są w kuchni od razu zajęliśmy strategiczne pozycje wśród kobiet i łakoci ;) Nasze pojawienie się znów zostało ciepło przyjęte, a roześmiane Torajanki pomogły zawiązać Ani tradycyjny sarong.
Ponieważ byliśmy już zaznajomieni z rodziną zmarłej czuliśmy, że jesteśmy inaczej traktowani niż inni biali turyści, którzy też zaczęli się schodzić na ceremonię. Zostaliśmy nawet zaproszeni przez wnuczka zmarłej na herbatę z najbliższą rodziną do ich loży. Co za zaszczyt! Tam mieliśmy okazję z bliska przyjrzeć się emocjom jakie towarzyszą obrzędom. Pierwsze co się rzuca w oczy to zupełnie inna atmosfera niż u nas. To naprawdę jest festiwal! Wszędzie panuje ogólna wesołość, kobiety śmieją się w głos, klaszczą i pląsają, rodzina zmarłej rozdawała wszystkim uśmiechy i przyjmowała dary - świnie, słodycze, papierosy, cukier, ryż (my sami złożyliśmy na ręce siostry zmarłej 3 torebki cukru i 3 paczki cukierków - na świnię nas nie stać ;) )
Ziemia spłynie krwią
Kolejnym punktem programu jest mały lunch rozdawany wszystkim gościom (turystom też) i dopiero po nim oficjalnie rozpoczyna się ceremonia, której otwarciem jest poświęcenie bawoła. Wodzirej prosi wszystkich o uwagę, z potężnych głośników leci odczytywanie błogosławieństwa, a rodzina i turyści zajmują pozycje z najlepszym widokiem na jatkę.
Na centralny plac przed trumnę wyprowadzany jest wybrany bawół. Ustawiony prosto przed pawilonem głównym (z którego obserwowaliśmy całą akcję, a raczej Radek, bo Ania nie mogła na to patrzeć) chwilę jest prezentowany zgromadzonym gościom, a następnie jednym, szybkim ruchem maczety podrzynane jest gardło, nawet nie wiadomo jak i kiedy. Słuchać tylko plask krwi, ryk i walnięcie potężnego zwierzęcia o ziemię. Zgromadzeni czekają i patrzą, aż zwierzę się wykrwawi. Był to straszny widok.
Tym bardziej, że ten bawół niestety konał parę minut, co rodzina uznała za spartaczenie roboty - dobry rzeźnik powinien maksymalnie skrócić mękę zwierzęcia i zabić je szybko, wprawnym ruchem.
Kiedy zwierzę przestaje się ruszać, prosto na ziemi, na rozłożonych palmowych liściach 6-7 rzeźników zabiera się za oprawianie mięsa. Z ciała ofiary zostanie przygotowana uczta dla gości, a to co zostanie rozdaje się.
Tego dnia został zabity tylko jeden- najważniejszy bawół, jednak cały ceremoniał wymaga poświęcenia wszystkich jakie się zgromadziło. Pozostałe kilkanaście bawołów zostało zabitych w następnych dniach pogrzebu, razem ze świniami, które w darze przynosili goście. Jest to więc bardzo krwawe wydarzenie, istna masakra - pocieszamy się tylko myślą, że całe mięso jest rozdane między rodzinę i gości więc nic się nie marnuje (chyba, że mamy spektakularny pogrzeb z ogromną ilością bawołów). Wszystkie przyniesione dary w postaci żywego inwentarza są skrupulatnie zapisywane i nazwisko darczyńcy jest odczytywane przez mistrza ceremonii. Ma to na celu inwentaryzację (oraz oczywiście trzeba przy okazji zapłacić podatek - rząd umie robić kasę na wszystkim), która jest kluczowym elementem całej ceremonii, bowiem w kulturze Torajan obowiązuje ścisła zasada wzajemności, która jest spoiwem społeczności (a przy okazji doprowadza ją do ruiny ;P ). Jeżeli na pogrzeb mojej babci przyniesiesz mi świnię lub bawoła, ja jestem zobowiązany do odwzajemnienia szacunku (poprzez zwierzaka co najmniej tej samej wielkości lub jeszcze bardziej dorodnego) w momencie kiedy w twojej rodzinie zdarzy się jakiś kolejny pogrzeb. Nietrudno sobie wyobrazić spiralę kosztów i zobowiązań do jakiej to może prowadzić.
Procesja - Twoja stara siorbie siura
Dowiedzieliśmy się, że rodzina nieboszczki należy do zamożniejszej klasy średniej, a na zorganizowanie pogrzebu z kilkunastoma bawołami potrzebowała zaledwie miesiąca! Tylko tyle ciało czekało w domu na pochowanie. Oznacza to, że pogrzeb odbywa się na bogato, więc według tradycji mogła odbyć się procesja z trumną - procesja jest tylko wtedy gdy na pogrzebie poświęci się więcej niż 12 bawołów.
Procesja jest spektakularnym widokiem - kilkudziesięciu mężczyzn na bambusowych rusztowaniach podnosi bardzo ciężką trumnę z tongokanem aby przenieść ją wokół wioski w ramach ostatniego pożegnania. Za trumną ciągnie się kilkumetrowy czerwony welon, który trzymają kobiety - razem kilkaset osób idzie w jednej wielkiej hałaśliwej procesji, podczas której mężczyźni wykrzykiwali tajemnicze przyśpiewki, które wzbudzały piski i śmiech kobiet.
Trochę nas dziwiło to kręcenie totalnej beki nad trumną zmarłej, a i nasz gospodarz nie mógł powstrzymać się od śmiechu gdy słyszał głosy facetów ledwo dźwigających platformę z trumną. Ponadto kobiety podchwyciły przyśpiewkę mężczyzn i też zaczęły ją wykrzykiwać i tańcować do niej. Zapytaliśmy co takiego śpiewają mężczyźni, że budzi to taką wesołość?
Eeehhm.... yyy....hmm.... Jakby Wam to przetłumaczyć...
...
Okazało się, że dźwigający, aby dodać sobie otuchy i sił w niesieniu trumny krzyczeli rytmicznie coś w stylu:
,,Twoja stara obciągara siorbie siura! Twoja stara obciągara siorbie siura!"
Tak…byliśmy w totalnym szoku (tym bardziej, że nasza wersja jest ugrzeczniona w stosunku do oryginału). Dławiliśmy się ze śmiechu - wyobrażacie sobie coś takiego na polskim pogrzebie?! Tutaj nikt nie czuł się urażony. Uznano to za bardzo dobry żart xD
Po procesji ciało jest wciągane na linach i rusztowaniach na specjalną wieżę gdzie przez parę dni będzie czekało na pochowanie w jaskini - jest to też chwila w której oficjalnie ciało zmienia status z chorego na zmarłego. W tym czasie bawół jest oprawiany, a rodzina i goście honorowi mogą zasiąść w pawilonie głównym dokąd idą w dostojnej procesji prowadzonej przez wodzireja i dziewczynki w strojach. Kiedy wszyscy już wygodnie siedzą, rozpoczyna się ostatni etap ceremonii tego dnia - przyjmowanie gości w pawilonie i djangozne liczenie przynoszonych świn. Trwa to do wieczora i przez kolejne dni, więc nie braliśmy już w tej części udziału. Po ok. 4 godzinach uroczystości udaliśmy się z Yacobem na wycieczkę po okolicy gdzie opowiadał nam o dalszym przebiegu pogrzebu i innych zwyczajach związanych ze śmiercią.
Groby
Torajanie wierzą, że ziemia jest matką i nie można jej brukać trupem, więc chowają swoich zmarłych w jaskiniach czy wykutych w skale komorach lub zawieszają trumny na linach żeby nie dotykały ziemi. Ostatniego dnia uroczystości pogrzebowych goście odprowadzają trumnę do najbliższego grobowca. Tu kończą już się żarty i śmiech. Ostatni dzień jest prawdziwym pożegnaniem i wtedy dopiero ujawniają się prawdziwe emocje rodziny - płacz, lament, powaga.
Ostatnim dziwnym zwyczajem jest tworzenie drewnianych kukieł tau tau - podobizn swoich zmarłych aby mogli popatrzeć sobie po śmierci na świat. Na kukłę pozwolić sobie mogą tylko zamożne rodziny, które na pogrzebie zarżnęły przynajmniej 24-32 (w zależności od statusu rodziny) bawoły! Kukły stoją na specjalnych tarasikach przy grobowcach - milcząca djangozność. Ich obecność sprawia, że ma się ciarki na plecach i wrażenie, że kukły zaraz odwrócą głowy i skierują na Ciebie swój martwy wzrok... Idealny motyw dla horroru. Najpopularniejsze miejsca gdzie można oglądać kukły znajdują się na cmentarzach miejscowości Kete'Kesu i Londa (wszędzie wstęp 30k/os.), ale chyba najbardziej creepy wrażenie robi King's Stone - grobowiec rodziny królewskiej.
Jest też piękny, ale smutny zwyczaj związany z pogrzebem najmłodszych dzieci... Jeśli dziecko umrze zanim wyrosną mu zęby, chowane jest w specjalnym drzewie, które staje się jego zastępczą matką. Dzięki temu dusza dziecka może żyć i dojrzewać razem z drzewem aż razem sięgną nieba i dziecko uleci do Boga. W pogrzebie dziecka nie może jednak brać udziału matka, aby dusza dziecka została w drzewie, a nie poszła za nią do domu. Dawniej każda wioska miała drzewo-grobowiec gdzie chowane były zmarłe dzieci. Dzisiaj, dzięki szczepionkom i lepszemu dostępowi do medycyny, drzew- grobowców jest już tylko kilka w okolicy (eat this antyszczepionkowcy).
Świebodzin?
Przy okazji dowiedzieliśmy się, że w Tana Toraja jest największy na świecie pomnik Chrystusa! Nówka-sztuka nieśmigana! Yacob zabrał nas tam na wycieczkę - i chociaż posąg, który był jeszcze w fazie wykończeniowej, nie zrobił na nas większego wrażenia (bezbożniki) to panorama na ziemię Torajan już tak - jak wszędzie na Sulawesi, potęga i piękno gór sprawia, że małemu człowiekowi zapiera dech!
Zwiedzając Tana Toraja na każdym kroku zdawaliśmy sobie sprawę, że żyjemy po to żeby umrzeć…
Chociaż dla nas mieszkanie w domu ze zmarłym przez kilka miesięcy czy lat i wydawanie oszczędności życia co pogrzeb…wydaje się delikatnie mówiąc ekstrawaganckie, mieliśmy refleksję o tym, że mimochodem pozwala lepiej poradzić sobie ze śmiercią bliskich. Faza, w której bliski jest "chory" pomału przyzwyczaja nas do tego, że członek rodziny przestaje istnieć i pomaga emocjonalnie uporać się ze stratą. Być może po części tłumaczy to wesołość podczas samej ceremonii pogrzebowej, która zazwyczaj odbywa się ze sporym opóźnieniem względem momentu zgonu i pozwala na powolne "przepracowanie" własnych uczuć. A może też wierzenia lokalnej społeczności w fakt życia danej osoby aż do momentu, gdy jej trumna spocznie na specjalnie skonstruowanej w tym celu wieży podczas pogrzebu są tak silne, że uczucie straty i smutku pojawia się dopiero w tym momencie. Wtedy mamy do czynienia z potęgą wiary w czystej postaci, albo też z kosmicznym poziomem wyparcia, jak jest w rzeczywistości, nie nam to oceniać. Wiemy jednak, że udział w pogrzebie i poznanie wierzeń Torajan wstrząsnęło nami i pozwoliło skonfrontować się z własnym podejściem do śmierci. Właśnie dla takich doświadczeń i refleksji warto ruszyć w podróż, zwłaszcza na Sulawesi.
Nie samym pogrzebem Toraja stoi
Oprócz uczestniczenia w pogrzebie nasze dni upływały głównie na objeżdżaniu okolicy na skuterze, co stanowi bardzo wygodną formę transportu po niezwykle krętych i słabo utrzymywanych drogach. Niekiedy więcej jest dziur przechodzących jedna w drugą niż właściwej drogi, innym razem podjazdy są tak strome, że musieliśmy bujać się na skuterze, żeby w ogóle poruszać się do przodu przy odkręconej do końca manetce gazu. Ale w zasadzie jest to jedyny sposób, żeby zobaczyć wiele z lokalnych atrakcji, dlatego nie narzekaliśmy, tym bardziej, że widoki z nawiązką rekompensują niewygody. Szukaliśmy miejsca piękniejszego niż Bali i chyba w końcu udało nam się je znaleźć. W dodatku w ogóle nie ma śmieci! A nadmienić jeszcze warto o zdecydowanie chłodniejszym klimacie, niż mieliśmy okazję doświadczyć na pozostałych wyspach. Dni choć słoneczne i momentami gorące zamieniały się w chłodne wieczory i niekiedy deszczowe noce, dzięki czemu powietrze było dużo bardziej odświeżające i przyjemne w porównaniu do np. Flores.
Podczas naszych eskapad na skuterze, w którym nie działały wskaźniki paliwa i prędkości, nie było świateł, a po naciśnięciu klaksonu silnik gasł na co najmniej minutę, udało nam się zobaczyć wiele interesujących miejsc, głównie lokalnych wiosek i miejsc pogrzebowych. Widzieliśmy starożytny cmentarz w Beri, w którym groby ciosane są w ogromnych kamieniach/skałach (wyciosanie jednego to nawet 8 miesięcy pracy!), skansen Kete Kesu, w którym zachowano tradycyjne zabudowania otwarte dla zwiedzających, czy też cmentarz Londa, gdzie zmarli chowani są w naturalnych głębokich jaskiniach, które w dalszym ciągu można zwiedzać. Same dojazdy były nie mniej interesujące i nierzadko zatrzymywaliśmy się w przypadkowych miejscach, żeby zrobić fotkę lub dwie. Udało nam się zobaczyć proces powstawania tradycyjnych domów tongokanów w różnym stadium ukończenia, czy też wreszcie zwyczajne życie lokalnych mieszkańców. I choć były to jedynie migawki z ich życia uchwycone podczas przejazdu, ludzie wydawali się sympatyczni, często pozdrawiający nas w mniej lub bardziej entuzjastyczny sposób, nigdy nie nachalni i oczekujący pieniędzy. Może jednak Indonezja nie jest taka zła?
Przykładem bezinteresownej gościnności była para lokalnych mieszkańców, którą spotkaliśmy wracając z Beri, a którzy okazali się bratem i siostrą. Nie mówili po angielsku ani słowa, a mimo to zaprosili nas do swojego domu, poczęstowali kawą i gotowanym ziemniakiem. Wiedli bardzo proste życie w tradycyjnych zabudowaniach i chyba po raz pierwszy spotkali białych turystów. Wspólne zdjęcia, również w naszych okularach, dotykanie Radka po włosach na nogach, Ani po nosie. Pytania wymieniane przy pomocy Translatora Google dostarczały nam dużo rozrywki i mamy wrażenie, że oni bawili się równie dobrze jak i my. Pomimo początkowych wątpliwości co do intencji lokalsów zostaliśmy ugoszczeni na miarę możliwości, nic co jedliśmy i piliśmy nam nie zaszkodziło, a samo spotkanie stanowi niezwykle ciepłe wspomnienie. Tego typu doświadczenia pozwalają nieco obniżyć mur jakim już zdążyliśmy się otoczyć na skutek wcześniejszych doświadczeń z naciągaczami i powodują, że Sulawesi to wyspa na której najbardziej nam się podobało podczas pobytu w Indonezji. A podobało nam się tak bardzo, że aż nie mogliśmy (dosłownie) stąd wyjechać, ale to już zupełnie inna historia.