Mjanma (Birma)
2019-01-26
10 dziwnych zjawisk w Mjanmie
1. Dwie nazwy państwa
No właśnie… Birma, Myanmar, Mjanma czy może Mjanmar? Jak właściwie nazywa się ten kraj i o co całe to zamieszanie? Sami długo się zastanawialiśmy nad tym, której nazwy używać zarówno na blogu jak i w rozmowach z miejscowymi. Birma jest nadal popularniejszym określeniem, poza tym mieszkańcy i język to nadal ogólnie ,,Birmańczycy" z językiem ,,birmańskim", ale z drugiej strony jest to nazwa nadana przez Brytyjczyków i kojarzona z ich okresem kolonialnego panowania (1826-1948). Był to jeden z głównych powodów dla których rząd zmienił nazwę na Mjanmę (ang. Myanmar) w 1989 r. Ale tu pojawia się zgrzyt, bo rządem tym była (i jest nadal) antydemokratyczna junta wojskowa, więc wiele państw nie uznało nowej nazwy - w oficjalnym użyciu nadal funkcjonuje ,,Birma". I tu pojawia się kolejny zgrzyt! Junta zmieniła nazwę nie tylko po to żeby odciąć się od kolonialnej przeszłości. Birma/Mjanma jest i była zawsze państwem wieloetnicznym, a nazwa ,,Birma" pochodzi od nazwy tylko jednej, głównej grupy etnicznej zamieszkującej kraj - Bamarów (Birmańczyków).
A co z wielomilionową resztą?
Stosunki między poszczególnymi grupami bywały napięte, a według nowej polityki państwo miało być dla wszystkich mieszkańców, nie tylko dla Bamarów - stąd ogólna, a przede wszystkim rodzima, nazwa ,,Mjanma" - żeby nikt nie czuł się poszkodowany (co w luźnym tłumaczeniu oznacza silni i szybcy - azjatycka wersja Fast & Fourious).
Pytaliśmy miejscowych jak się czują z obiema nazwami, którą wolą, jaka jest prawidłowa i… odpowiedź zależy od tego kogo pytasz ;) Dla Birmanek z Mandalaj nie było różnicy - dla nich Birma i Mjanma to to samo, każda nazwa jest dobra. Ale już dla naszego młodego przewodnika w Kalaw, który nie był etnicznym Birmańczykiem, odpowiedź była inna - on mieszka w Mjanmie i jest z Mjanmy.
Co z tego wynika? W skrócie można przyjąć, że Birma jest tradycyjną nazwą, związaną z dominującą kulturą Bamarów (Birmańczyków), którzy historycznie odgrywali kluczową rolę. Dlatego Birma może funkcjonować jako nazwa wariantowa. Jednak to Mjanma jest oficjalną nazwą całego państwa, które składa się z wielu grup etnicznych i języków (coś jak Anglia -> Wielka Brytania).
Dla nas, chociaż junta to samo zło, pomysł z nazwą państwa, która uwzględnia prawie wszystkich (celowo piszemy prawie, bo są jeszcze prześladowani Rohingja) był całkiem trafiony. Ale znowu sprawa nie jest taka prosta - według różnych mniejszości (które często po birmańsku nie mówią) nowa nazwa to nadal symbol polityki dominacji Bamarów, z których głównie składa się rząd.
Kto ma rację nie nam oceniać, ale na blogu używamy raczej nazwy Mjanma - w zapisie przez ,,j" i bez ,,r" zgodnie z przyjętymi zasadami Polskiej Komisji Standaryzacji Nazw Geograficznych. Podobnie Rangun, chociaż teraz jest po birmańsku ,,Yangonem" dla nas Polaków zostaje w zapisie i wymowie Rangunem (tak jak np. jedziemy do Paryża, a nie do Paris, prawda?)
2.Pagody, wszędzie pagody…
Skoro już wiemy w jakim kraju jesteśmy (w Mjanmie) trzeba też dodać, że jest to kraj ultra buddyjski, jeden z najstarszych na świecie ośrodków tej religii. Widać to w przestrzeni miejskiej, wiejskiej, drogowej, domowej, każdej… wszędzie są pagody, stupy i ołtarzyki. Jedne mają 2000 lat, inne są z zeszłego poniedziałku, ale wszystkie robią niesamowite wrażenie. Niektóre ociekają złotem albo biją po oczach bielą, starsze budzą szacunek swoją kamienną surowością.
Dlaczego jest ich tak wiele?
W buddyzmie liczy się karma, nasze dobre i złe uczynki - to one determinują nasze obecne i przyszłe życie. Aby zdobyć jak najwięcej punktów pobożni buddyści modlą się w pagodach i dbają o wizerunek Buddy składając mu codziennie ofiary - z wody, jedzenia, okrycia i kwiatów, a do tego na co dzień starają się przestrzegać zasad moralnych i być po prostu dobrymi ludźmi. Jeśli jednak ma się coś na sumieniu (a zawsze się ma, taka jest natura ludzka) jest pewien sprytny sposób żeby zdobyć na raz bardzo dużo punktów i zapewnić sobie miejsce oczko wyżej w łańcuchu reinkarnacji - zbudować świątynię. Wystarczy mała stupa, żeby na liczniku zaświeciły się nowe punkty, a droga do nirwany odrobinę się skróciła. Dlatego przez wieki, każdy kto mógł sobie na to pozwolić finansowo i pomyślał zawczasu o swojej przyszłości, stawiał stupę albo całą pagodę. Robi się tak do dzisiaj. Ci co nie mogą sobie na to pozwolić ozdabiają złotem istniejące świątynie np. przyklejając do stup tzw. złote liście (czyli cieniutkie blaszki złota), przyczyniając się tym samym do pogrubienia warstwy złota na stupach i do poprawy swojej pozycji w kręgu życia.
Czym się różni stupa od pagody?
Podstawowym obiektem kultu jest stupa - czyli wieża, której budowa symbolizuje przekraczanie kolejnych poziomów reinkarnacji. Podstawą stupy jest poziom piekła i najniższych bytów, wyżej znajdują się poziomy zwykłych ludzi i mnichów - gdzie z reguły umieszczony jest wizerunek Buddy, a wyżej są kolejne poziomy raju aż do osiągnięcia nirwany, czyli wyzwolenia z pasma wcieleń - symbolicznie pokazanej jako złote nakrycie (taki ,,parasol") na szczycie. Jeśli stupa umieszczona jest na dachu świątyni do której można wejść, albo jest obok takiej budowli, to wtedy mamy do czynienia z pagodą.
Nieodłącznym elementem każdej świątyni jest dzwon, w który każdy może 3 krotnie uderzyć aby nieść swoją modlitwę w świat. Jeśli słyszy się gdzieś bicie w dzwon należy powtórzyć 3 krotnie ,,Suddah" na każde uderzenie dzwonu - pomnożymy w ten sposób dobre uczynki dzwoniącej osoby i spełnimy jeden własny :)
3. Mnisi
Są wszędzie. Mężczyźni ubrani są w bordowe szaty, kobiety w różowe. Z reguły kojarzymy mnichów z pomarańczowymi szatami, ale jak sprawdzaliśmy kolor nie ma żadnego symbolicznego znaczenia - szaty barwione są po prostu tradycyjnie najtańszym barwnikiem jaki był kiedyś w danym kraju.
W Mjanmie mnisi mają szczególny status, ponieważ zgodnie z panującą w kraju tradycją buddyzmu Theravady, to oni są predystynowani do osiągnięcia nirwany. Zwykli mieszkańcy mogą poprawić swoją karmę pomagając im w osiągnięciu Wyzwolenia. Pomoc jest przede wszystkim materialna, ponieważ mnichom nie wolno nic posiadać. Dlatego każdego ranka mnisi wychodzą na ulicę z misami, które mieszkańcy zapełniają jedzeniem, pieniędzmi i innymi podarkami. Mnichom nie wolno wprost o nic prosić, dlatego wędrują po ulicach w małych orszakach, często śpiewając.
Ten kto zobaczy taki orszak z własnej woli może ofiarować datek materialny lub pieniężny i dodać sobie kilka punktów do karmy. Zwyczaj ten obecny jest w każdym buddyjskim kraju Azji, ale w Birmie ma o wiele większą skalę. Dzieje się tak dlatego, że każdy mężczyzna w kraju, który uważa się za buddystę, powinien chociaż raz w życiu być przez jakiś czas mnichem - to obowiązkowe jak kiedyś w Polsce służba wojskowa. Stąd, tak duża ich liczba! Ponadto często widzi się nawet małe dzieci w mnisich szatach - rodzice wcześnie posyłają pociechy do klasztorów, nie tylko żeby nauczyły się pokory i zasad Buddy, ale też żeby miały szybciej z głowy przyszły obowiązek mnisiej służby;)
Nas mnisi zaskoczyli swoją... nowoczesnością. Może za bardzo ulegliśmy stereotypowi niedostępnych, tajemniczych mędrców Wschodu, którzy medytują od świtu do nocy i gardzą Zachodnią kulturą... W rzeczywistości mnisi to normalni ludzie, z normalnymi smartfonami, z normalnymi papierosami, z normalnymi tatuażami, z puszkami normlanych energetyków, robiący sobie normalne selfie!
4. Poidełka
Ponieważ w kulturze birmańskiej wszystko kręci się wokół przyszłych wcieleń, bardzo ważne jest spełnianie dobrych uczynków. Jednym z nich jest dostarczanie wody potrzebującym, co w praktyce oznacza, że woda jest dostępna wszędzie, dla każdego, w postaci djangoznych poidełek. Dzbanki z wodą z przytroczonym kubkiem można zobaczyć co parę metrów na ulicy, każda knajpka nawet jeśli jest obskurnym straganem też ma swoje poidełko. Kontenery z wodą stoją nawet w sklepach spożywczych czy przy drogach. Nie odważyliśmy się spróbować… choćby dlatego, że kubek z reguły jest wspólny i raczej niemyty… o jakości wody stojącej dniami w upale nie wspominając. Przegląd naczyń jest niezwykle różnorodny, gdyż mówimy zarówno o starych glinianych donicach z przykrywką, dzbanach i butlach, aż po nowoczesne dozowniki, znane między innymi z polskich biur - dla każdego coś miłego.
Innym przykładem już mniej fajnego ,,dobrego uczynku" jest wypuszczanie ptaków z klatek. Przy każdej pagodzie zobaczyć można klatki z kiszącymi się w nich ptakami, które za drobną opłatą można wypuścić na wolność. Problem polega na tym, że najpierw je ktoś dla tych pieniędzy schwytał… I tak wypuszczając ptaki nakręca się biznes na krzywdzie zwierząt, który z dobrymi uczynkami ma niewiele wspólnego.
5. Stroje
Na szczęście inne zachowane tradycje nie mają złego wpływu na zdrowie ani na dobrostan zwierząt. To co od razu uderzy każdego przyjezdnego to stroje mieszkańców Mjanmy. Mężczyźni chodzą w spódnicach! Kobiety też, ale to już bardziej oczywiste ;) Tradycyjne ubranie Birmańczyków składa się z longyi - długiej wiązanej w pasie spódnicy, trochę szerszej w kroju dla facetów i węższej dla kobiet + dowolna góra. Zaskoczeni byliśmy, bo do tej pory w innych krajach widzieliśmy tradycyjne stroje noszone tylko od święta/ do świątyń, a nie na co dzień. Tutaj wpływy Zachodu nie są jeszcze tak silne i nadal longyi króluje na birmańskiej ulicy jako powszechne okrycie. Oby tak zastało! Oczywiście są też w obiegu spodnie, ale są zdecydowanie mniej popularne. Spódnicę do kostek noszą często nawet młodzi ludzie, którzy łączą ją z designerskimi dodatkami (albo po prostu randomową koszulką piłkarską), co czyni ich stylówę bezbłędną. Do tego aksamitne lub welurowe japonki i można cykać foty na Insta! To trzymanie się własnej kultury i tradycji oraz sprytne łączenie jej z nowoczesnością bardzo nam się podobało. Nie wspominając o tym, że w upalnym klimacie przewiewna spódnica sprawdza się o niebo lepiej niż duszne spodnie - i nie, wbrew obiegowej opinii Birmańczycy noszą pod spodem bieliznę - to nie Szkoci :)
6. Brudne stopy
Kolejny aspekt wyglądu i kultury do którego trzeba się przyzwyczaić - brudne giry. Buty są uznawane za nieczyste, jak wszystko co ma związek ze stopami (nawet te piękne miękkie japonki). Wejście do świątyni w butach to największa obraza i zbezczeszczenie. Birmańczycy są bardzo uczuleni na tym punkcie i byliśmy parę razy świadkami nieprzyjemnej sytuacji gdy turyści nie przestrzegali tego zakazu. Buty są tak wstrętne, że nie można ich nawet wnieść do świątyni - trzeba je zostawić przed. Ale bez obaw, czekają tam często półeczki i dywaniki na buty, których często ktoś pilnuje.
Nie da się uniknąć brudnych stóp jeśli chce się zwiedzać świątynie i odwiedzać mieszkańców w ich domach. Wszędzie trzeba zdjąć buty i chodzić na bosaka (skarpetki też wykluczone!) co do pewnego absurdu doprowadzone jest w takich miejscach jak Bagan czy strefa archeologiczna w Mandalaj. O ile zdjęcie butów przed wykafelkowaną świątynią to nie problem (chociaż podłoga z reguły do czystych nie należy i chodzą po niej tysiące niemytych stóp, ale to wciąż nadal podłoga), to już chodzenie po starożytnych kamieniach w piachu (czasem szkle), gołębich i nietoperzowych gównach już problemem pewnym może być…
Taak… po zwiedzaniu Królestwa Paganu (Bagan) i Mingun w Mandalaj mieliśmy stopy czarne jak smoła. Podejrzewamy, że powstały na nich nawet już nowe królestwa…
7. Betel
Obleśne, czerwone plamy na chodnikach i jezdni to nie krew, chociaż tak wygląda. To przeżuty, wymieszany ze śliną betel. Ulubiona używka w Mjanmie, obok ręcznie skręcanych papierosów. Chodząc ulicami trzeba być bardzo ostrożnym żeby nie dostać znienacka soczystą, brunatną melą. Zewsząd dochodzi też co jakiś czas głośne charczenie…
Betel to orzech i liście, których pobudzające właściwości cenione są w wielu regionach Azji. W Mjanmie żują go niemal wszyscy, zwłaszcza ludzie starsi - zarówno mężczyźni i kobiety, co łatwo można poznać po stanie uzębienia i ust. Wszystko wygląda spoko póki się nie uśmiechną… wtedy człowiek zastanawia się kiedy przegapił apokalipsę zombie, czy może jest na planie filmowym nowego horroru? Betel barwi zęby, usta i język na zgniło czerwony kolor, ale hard - userów można poznać po czarnych zębach. Widok uśmiechniętego starszego Birmańczyka jest naprawdę creepy…
Zawiniątka z betelem można kupić wszędzie - od straganów na ulicach, przez sklepiki, po obwoźnych sprzedawców w pociągach i autobusach. W skład rozkosznej paczuszki wchodzą:
- Liść betelu
- Pokruszone orzechy betelu
- Zaprawa wapienna
- Trochę tytoniu (czasami)
- Przyprawy/sok z owoców dla smaku.
Najśmieszniejsze jest to, że podobno dzięki betelowi ma się lepsze zęby, dlatego oni go żują, zwłaszcza na starość!
8. Thanaka
Kolejny bardzo charakterystyczny element krajobrazu birmańskiej ulicy to umalowane twarze mieszkańców. Na prawie wszystkich twarzach kobiet i dzieci (ale często też mężczyzn, zwłaszcza młodych) widać złotawe plamy lub wzory na policzkach. Czasem żółtawą pastą pokryta jest cała twarz (zwłaszcza u dzieci i osób mocno starszych), czasem tylko policzki lub policzki+czoło. Młode dziewczyny malują sobie idealne kółka lub fantazyjne wzory jak liście czy spirale.
To thanaka - najpopularniejszy kosmetyk w Mjanmie, sztandarowy element lokalnej kultury. Jest nie tylko ozdobą, ale przede wszystkim ochroną aby się nie opalić. Piękna skóra to według azjatyckich standardów jasna skóra, więc trzeba ją za wszelką cenę chronić przed słońcem, a gruba warstwa thanaki nadaje się do tego idealnie.Thanaka to naturalna pasta zrobiona ze zmielonej kory drzewa, którą rozrabia się z odrobiną wody i tak przygotowany specyfik nakłada się na twarz. Ma miły odświeżający zapach i przyjemnie chłodzi skórę, która jest po niej miękka w dotyku. Nie dziwne, że Birmanki są takie śliczne!
9. O kiszonka!
To co nas najbardziej zaskoczyło i zachwyciło jednocześnie to jedzenie! Tajskie, chińskie czy japońskie tradycje kulinarne słynne są na całym świcie, a o kuchni birmańskiej nie słyszeliśmy nigdy, więc nie mieliśmy wobec niej żadnych oczekiwań. Dopiero na miejscu przekonaliśmy się jak bogate w warzywa, różnorodne i smaczne są potrawy birmańskie! Ania w końcu mogła przebierać i wybierać w każdym menu - ryż, makaron i warzywa są podstawą każdego posiłku, a mięso jest tylko dodatkiem, więc praktycznie każde danie można zrobić w wersji vege. Popularne są również wszelkiego rodzaju marynowane i kiszone warzywa, co dla Polaków jest miłym zaskoczeniem gdy te same kiszonki można zjeść w zupełnie innej, bardziej aromatycznej i ziołowej, odsłonie. Sympatycznym zwyczajem jest też podawanie do każdego dania małej miseczki z gorącym bulionem, który idealnie komponuje się z zamówionym ryżem czy makaronem i może być traktowany jako picie lub sos.
Do tego kuchnia birmańska jest mocno kolorowo-sałatkowa i to właśnie w jednej z sałatek oddaliśmy dozgonnie swe serce i podniebienie - lahpet thoke. Sałatka ze sfermentowanych liści zielonej herbaty z uprażoną fasolą i orzechami, chilli, trochę pomidorów i kapusty… Voila! Dziwny, ale jaki pyszny smak! Jedliśmy ją prawie codziennie, bo to popularne danie w całym kraju i absolutny ,,must try" dla turystów. Będziemy za nią bardzo mocno tęsknić… chyba, że da się sfermentowaną zieloną herbatę dostać w Polsce?
Jedzenie jest dosyć tanie, nawet w knajpach o trochę wyższym standardzie niż stragan na ulicy. Za obiad dla naszej dwójki w restauracji (typu: przystawka, 2 dania, sałatka i piwo) płaciliśmy zazwyczaj około 10 000 - 12 000 kyatów (25 - 30 zł). Oczywiście za pyszności z ulicy jak samosa, placki, szaszłyki czy bułki pao płaci się grosze (1-3 zł/szt.).
10. Blackout
Ciemność widzę, widzę ciemność… Spokojnie, to tylko przerwa w dostawie prądu. W całym kraju często między 9:00 a 17:00, a potem po północy do rana nie ma prądu. Czasami nawet prąd jest, bo działa generator w budynku, ale właściciele hoteli i tak go wyłączają w ciągu dnia. Cierpieliśmy z tego powodu bardzo w Mandalaj gdzie staliśmy się zawodowymi złodziejami prądu podłączając nasze telefony do gniazdek obsługi tak aby leżały niezauważone pod stertą kabli. Infrastruktura w kraju jest nadal bardzo uboga i przyjeżdżając tutaj trzeba zadbać o dobrze naładowany powerbank i latarkę - latarnie też się wieczorami nie świecą, albo ich w ogóle nie ma… Ale nie martwcie się! Drogę w ciemności zawsze ,,umilą" Wam wszechobecne stada bezpańskich psów, które uwielbiają chodzić za turystami! I nigdy nie wiadomo jakie mają wobec nich zamiary… My zawsze mamy gaz pieprzowy w kieszeni. Na szczęście - tfu, tfu odpukać - jeszcze nie musieliśmy go użyć!
Niestety zdjęć nie mamy - w ciemności nie wychodzą ;)
Mjanma ma jeszcze więcej dziwnostek i rzeczy do odkrycia, co postaramy się Wam przemycać w innych postach o tym magicznym kraju! Już niebawem zabierzemy Was do Manadaj i 4 starożytnych stolic...