2019-12-09

Kanton-chińskie megapolis

 

Delta Rzeki Perłowej

Kanton (po chińsku Guangzhou), jest jednym ze starszych miast chińskich, które od wieków pełni rolę portu i ośrodka biznesowego pośredniczącego w wymianie handlowej zwłaszcza z krajami europejskimi. Do dziś zresztą miasto jest siedzibą największych i najstarszych w kraju targów eksportowych, podtrzymując swoją historyczną rolę ,,Okna na Zachód". Kanton jest też zarazem centrum prężnie rozwijającego się krajowego zaplecza przemysłowego - Delty Rzeki Perłowej, która skupia 9 miast tworzących razem największy obszar miejski na świecie. Hiper-miasto Delty Rzeki Perłowej to prawdziwe megapolis ze 110 milionami mieszkańców… W niedalekiej przyszłości włodarze Państwa Środka planują dalszą ekspansję mega-miasta i docelowo połączenie aglomeracji również z Hong Kongiem i Makao. To dopiero będzie gigant! Już teraz region Rzeki Perłowej wytwarza produkt krajowy brutto większy niż pobliskie rejony autonomiczne, co zresztą bezwzględnie wykorzystywane jest w rozgrywkach politycznych przeciw Makao i Hong Kongowi, które przez lata utraciły swoje znaczenie gospodarcze na skutek gwałtownego rozwoju po tej stronie chińskiej granicy. 

Nie ma więc nic dziwnego, że Kanton jako największy ośrodek w regionie należy do najnowocześniejszych i najbogatszych chińskich miast - co widać już na pierwszy rzut oka. Metropolia tętni życiem i światłami od świtu do nocy! W szaleńczym pędzie ku nowoczesności stalowo-szklane konstrukcje pną się ku niebu jako symbol potęgi gospodarczej Chin. Ale wystarczy dłuższy spacer ulicami aby odbyć swoistą podróż w czasie. Przeszłość miasta tak ławo nie daje o sobie zapomnieć i gdzieniegdzie można znaleźć jeszcze jej przyczółki.

Przyszłość to Urban Disco

Już pierwsza wizyta w centrum przypomniała nam jaki rozmach potrafią mieć Chińczycy i jacy są świetni w planowaniu miejskiej przestrzeni. W końcu te miliony mieszkańców trzeba gdzieś upchnąć, ale Kanton pokazuje, że można to zrobić z klasą! Monumentalne budynki, rozległe ulice, kładki dla pieszych, deptaki i place… Momentalnie otoczyła nas miejska dżungla, bogata we wszelkie kształty, rozmiary, kolory szkła i betonu. Wbrew pozorom nie jest to jednak przestrzeń nieprzyjemna - ku naszemu zaskoczeniu miasto tonie w zieleni, a główne miejsce zajmują park i deptak… z rozległym na kilka stacji metra centrum handlowym ukrytym pod ziemią!

To przykre, że u nas pewnie wszystko wycięto by w pień, aby postawić kolejnego szpetnego kloca na środku, a potem narzekać na korki, smog i brzydotę… Chińczycy udowadniają, że mając inne priorytety z ukierunkowaniem na zieleń i przestrzeń, można ocalić zarówno estetykę jak i jakość życia w zatłoczonym mieście. Ale oczywiście trzeba najpierw mieć wagony pieniędzy ;) Chodziliśmy więc z rozdziawionymi ustami, zdając sobie niestety sprawę, jak malutka i zaściankowa jest przy Kantonie Warszawa… tak samo jak i pozostałe miasta europejskie. 

Urzekły nas zwłaszcza architektoniczne perełki przy centralnym placu miasta Huacheng Square - budynek biblioteki publicznej i ona… górująca nad miastem, wysoka na 600 metrów Canton Tower - druga najwyższa wieża na świecie. Wiemy, że biblioteka może nie brzmi tak imponująco jak wieża, ale ta kantońska jest największą do jakiej kiedykolwiek weszliśmy. Projekt budynku inspirowany jest wyglądem niedbale ułożonego stosu książek i robi porządne wrażenie dbałością o szczegóły i swoim rozmachem! Wnętrze budynku jest ogromne, z dziewięcioma piętrami wypełnionymi książkami, więc każdy bibliofil poczuje się, jak w czytelniczym niebie… pod warunkiem, że zna chiński (choć przyznać trzeba, że jest i oferta liteartury zagranicznej) ;) Biblioteka w Kantonie służy mieszkańcom nie tylko jako skarbnica wiedzy, ale też jako miejsce relaksu i spotkań, a jej niesamowity kształt może służyć nawet jako punkt orientacyjny miasta. Nas przeniosła na chwilę w czasie nie tylko w przyszłość, ale i w przeszłość, bo spacerując po jej salach i piętrach poczuliśmy się znów jak studenciaki. Wstęp wolny. 

Canton Tower ze swoim hiperboloidalnym kształtem stała się symbolem miasta już w dniu otwarcia w 2010 roku. Do dziś zachwyca nie tylko zakręconą strukturą, ale przede wszystkim wysokością - nadal jest drugą, zaraz po tokijskiej Skytree, najwyższą wieżą na świecie (za chwilę się to zmieni, bo w 2021 roku skończą ponad 800 metrową wieżę w Dubaju, która zdeklasuje obydwie azjatyckie konstrukcje). Wieża wyznacza oś głównego deptaku miasta, więc podziwiać ją można już z daleka, ale najlepiej prezentuje się z bliska, tuż nad brzegiem rzeki Perłowej o czym przekonaliśmy się dochodząc do końca deptaku. 

Wnętrze wieży skrywa liczne punkty widokowe, restauracje i kawiarnie obrotowe, salę gier komputerowych, przestrzenie wystawowe, sale konferencyjne, sklepy, a nawet kino 4D. Niestety bilety kosztują od 150 do 398 yuanów/os. w zależności od wybranego pakietu atrakcji, więc nie zdecydowaliśmy się na wejście do środka… Z zewnątrz wygląda wystarczająco piorunująco, a nas jak zwykle ukąsił wąż w kieszeni ;)

Wieczorem mogliśmy się przekonać, że to co robiło wrażenie za dnia, po zmroku po prostu zwala z nóg. Plac Huacheng rozświetla się niczym podłoga klubu disco, a wieża mieni się wszystkimi kolorami tęczy. Okoliczne wieżowce chyba rywalizują między sobą, który z nich ma lepszą iluminację, bo wszystkie świecą się na różne sposoby tworząc razem migoczącą panoramę niczym z filmu "Blade Runner". Dodajmy do tego kosmicznie oświetlone statki wycieczkowe na rzece i mamy gotową pocztówkę prosto z miasta przyszłości! 

Szliśmy wzdłuż rzeki bulwarem pełnym podświetlonych drzew i chłonęliśmy cały ten futurystyczny klimat, lekko niedowierzając, że w Chinach jest ten sam XXI wiek co u nas. Wrażenie to potęgowała unosząca się nad centrum miasta jasna łuna… aż trochę współczujemy mieszkańcom, bo zastanawialiśmy się czy nie ślepną od tych miriadów rozświetlonych punkcików. Patrząc na pstrokate giganty trudno oprzeć się wrażeniu, że partia postanowiła chyba przyćmić i zastąpić rozgwieżdżone niebo... Ile w tym prawdy nigdy się nie dowiemy, ale jedno jest pewne - tutaj przyszłość jest dosłownie świetlana! 

 

Teraźniejszość jest ukryta

Wszystko pięknie, ale to mieniące się jak kula dyskotekowa, nowoczesne centrum to tylko jedna strona miasta. Ta oficjalna, ta chętnie pokazywana, ta chętniej oglądana… Wystarczy jednak zajrzeć za fasady budynków żeby zobaczyć zupełnie inny świat, który w pędzie władz do przodu chyba się zgubił i błądzi w tyle. To domy zwykłych mieszkańców, szemrane zaułki, bazary i garkuchnie - niepasujące do futurystycznej wizji, zupełnie swojskie i na wskroś azjatyckie. Mieszkaliśmy w jednym z takich obskurnych bloków, gdzie naszymi gospodarzami było urocze, starsze małżeństwo, które nie znało angielskiego, ale troszczyło się o nas jak o własne wnuki. Pobliskie podwórka pełne były budek i kramików chyba pamiętających jeszcze towarzysza Mao. W takich osiedlowych wioskach życie nadal toczy się na ulicy, nic sobie nie robiąc z narzuconej odgórnie estetyki czy zasad. 

Tu nic się nie błyszczy, chyba, że butelki na osiedlowych "stoliczkach melanżu". Wystarczy, że sąsiedzi wystawią przed blok kilka krzeseł, kanap czy foteli, jakiś parasol ogrodowy, do tego stolik i mają miejsce lokalnych spotkań, pogawędek i kącik gazet lub planszówek w jednym! Stoliczek jest więc skitranym w zaułku miejscem gdzie lokalni panowie gadają, czytają, piją i grają, a czasami tylko piją albo tylko grają… Cała heca polega na tym, że takie miejsce do nikogo nie należy - jest publicznie dostępne i siedzące przy nim ekipy mieszkańców się zmieniają. Bardzo szanujemy taką dzielnię i sąsiedzkie inicjatywy! Zresztą szybko poczuliśmy się cześcią podwórka, gdy sąsiedzi zaczęli wołać do nas na powitanie radosne ,,Ni hao!" Przy stoliczku melanżu pod naszym domem codziennie odbywały się też zawody w popularną w Chinach grę planszową Go - coś jak szacho-warcaby, a emocji było więcej niż przy meczu polskiej ligii ;) 

Zachęcamy do zejścia z głównych ulic i zapuszczenia się między bloki, aby zobaczyć prawdziwy Kanton, zanim zniknie pod buldożerami nowoczesności. Za parę lat te osiedla zostaną zrównane z ziemią, a zapewne wraz z nimi stoliczki melanżu i wspólnota mieszkańców. No bo jak tu wystawić starą kanapę przed kolorowy drapacz chmur?

 

Duchy Przeszłości

Shamian Island

Prawdziwą podróż w czasie i przestrzeni zapewnia zabytkowa dzielnica Shamian Island. Ta mała wysepka na rzece Perłowej od XIX wieku była europejską enklawą kupców, którzy stąd kierowali wymianą handlową między Chinami, a Zachodem po tym jak Chiny przegrały wojny opiumowe i musiały otworzyć porty na korzystnych dla Europy zasadach. Jednym z takich portów był właśnie Kanton, a wyspa Shamian stała się domem kolonizatorów. Stąd obecność kolonialnej zabudowy i francusko-brytyjski charakter alejek i ogrodów. Spacerując wśród willi i gmachów dawnych portowych urzędów można zapomnieć, że jest się w Chinach! 

Dawniej mieli tu wstęp tylko Europejczycy, którzy zadbali aby okolica przypominała im eleganckie dzielnice znane z Paryża czy Londynu. Dziś większość domów zamieniono w restauracje, kawiarnie lub instytucje publiczne jak domy kultury czy ambasady. Było dla nas miłym zaskoczeniem, gdy na jednej z piękniejszych wilii zobaczyliśmy polskie godło i tabliczkę konsulatu. Cała wyspa skąpana jest w starannie zadbanej zieleni, więc naturalnie jest popularnym miejscem spacerów i sesji zdjęciowych nowożeńców. Co ciekawe, wszystkie rezydencje tworzą najlepiej zachowany kompleks budynków w stylu Europy Zachodniej w Chinach, co dla Chińczyków stanowi egzotyczną atrakcję, a dla nas okazję do odrobiny nostalgii. Spacer alejkami Shamian pozwolił nam nie tylko odetchnąć od zgiełku miasta, ale też choć przez chwilę poczuć się trochę bliżej domu. 

Świątynia przodków klanu Chen

Ostatnią podróż w czasie odbyliśmy w dawnym domu rodziny Chen - jedynym zabytku miasta, który zdecydowaliśmy się zwiedzić (koszt 10 yuanów/os.), bo niestety na więcej nie starczyło nam czasu. Starodawny kompleks był niegdyś świątynią przodków i akademią dla członków klanu Chen. Wszystko zaczęło się pod koniec XIX wieku, kiedy jeden z Chen'ów zdał wyjątkowo dobrze cesarskie egzaminy, dzięki czemu zajął wysokie urzędnicze stanowisko rozsławiając tym samym rodowe imię i przydając rodzinie zaszczytów. Klan podjął wtedy decyzję, że za taką pomyślność trzeba podziękować przodkom więc wspólnymi siłami (dołożyli się wszyscy Chińczycy o nazwisku Chen z 72 okolicznych hrabstw, a nawet zza granicy!) zbudowano okazałą świątynię. Przedsięwzięcie miało też zachęcić młodsze pokolenia do edukacji, aby rzetelnie przygotowywały się do państwowych egzaminów i kontynuowały chwałę klanu. Tym sposobem świątynia stała się też akademią kształcącą kolejnych Chen'ów na cesarskich urzędników. 

Kompleks zbudowany jest w tradycyjnym chińskim stylu. Składa się z dziewięciu okazałych sal, sześciu dziedzińców i dziewiętnastu budynków połączonych korytarzami. Całość została otoczona murem aby nic nie zakłócało spokoju uczniów. Klan Chen nie szczędził kasy na dekoracje i eleganckie meble, czyniąc siedzibę jedną z najpiękniejszych w óweczesnym Kantonie, o ile nie w całych Chinach. Rzeźbienia z motywami roślinnymi i mitologicznymi zdobią zatem wszystkie dachy, ściany i kolumny tworząc jedną z najbogatszych chińskich kolekcji. 

Akademia działała do momentu przejęcia władzy przez komunistów i na szczęście uniknęła grabieży i zniszczeń Rewolucji Kulturalnej (podobno lokalne władze sprytnie zainstalowały tam drukarnię książeczek Mao aby motłoch zostawił akademię w spokoju), dzięki czemu zachowała oryginalne XIX-wieczne wnętrza. Właśnie ze względu na unikatowe dzieła sztuki i tradycyjne rzemiosło akademię przekształcono w latach 50' w Muzeum Sztuki Ludowej, którym jest do dzisiaj. Chlubą muzeum są zwłaszcza sprowadzone z całych południowych Chin rzeźby i płaskorzeźby z ceramiki, drewna, metalu, kamienia, a nawet kości słoniowej czy nefrytu - kiedyś zdobiące sale i ogrody, dziś do podziwiania tylko w gablotach. 

Musimy przyznać, że sam dom nam się bardzo podobał. Zaimponował nam zwłaszcza wygląd wnętrz i dekoracji, które mimo przepychu zachowały elegancki styl. Podobnie zgromadzone zbiory, stanowiące przecież tylko próbkę możliwości lokalnych artystów i rzemieślników, oszołomiły nas swoim kunsztem. Podobno Akademia Rodziny Chan jest dla Kantonu tym, czym Zakazane Miasto dla Pekinu - nie tylko zbiorem arcydzieł chińskiej kultury, dającym wgląd w czasy świetności, ale przede wszystkim miejscem, gdzie może schronić się duch miasta przed wszechobecnym pędem do nowoczesności. Wizyta była więc dla nas idealnym zwieńczeniem pobytu w mieście i symbolicznym pożegnaniem z Chinami. Kanton był na razie ostatnim miastem na naszej chińskiej trasie, ale wiedzieliśmy, że niebawem wrócimy do Kraju Środka dalej odkrywać bogactwa jego kultury i natury.

Musieliśmy jednak najpierw opuścić chińskie granice przed upływem ważności wizy, więc następnego dnia kierowaliśmy nasze kroki ku innemu, jeszcze słynniejszemu megapolis - nim się obejrzeliśmy byliśmy już w drodze do Hong Kongu…

 

 
 
 
 
Gdzie obecnie jesteśmy?
Szukaj po tagu
Obserwuj nas na Instagramie
Polub nas na Facebooku