2019-01-29

W Królestwie Paganu

 

O co całe to WOW?

Miejsce to jest zarówno ogromne jak i zaskakująco kameralne i ciche, gdzie można z przyjemnością zabłądzić wśród trawiastych ścieżek między pagodami. A jest gdzie błądzić, bo równina ma ponad 100 kilometrów kwadratowych, a zabytków jest podobno ponad 4 tysiące! Dzięki temu można zwiedzać Pagan całymi dniami nie natykając się na innych turystów. Magiczne miejsce o tysiącletniej historii, którą chłonie się na każdym kroku. 

Pagan był pierwszą stolicą państwa Birmańczyków, a najstarsze zachowane świątynie i mury datuje się na IX wiek. Jednak większość pagód, w tym te największe i najsłynniejsze, pochodzą z okresu rozkwitu Paganu, czyli z XII-XIII wieku. Większość budowli uległa zniszczeniu w ciągu wieków, w czym dużą rolę odgrywały liczne trzęsienia ziemi ( w tym największe niedawno, bo 1975 roku, które skosiło najwięcej obiektów.) Podobno świątyń było kiedyś ponad 10 000! Dziś możemy podziwiać w tych zachowanych nie tylko dawną architekturę, ale też niezatarte do końca oryginalne freski i rzeźbione ornamenty. Prawdziwa gratka nie tylko dla miłośników historii, bo każdy, nawet największy ignorant, poczuje się tam jak Lara Croft.

 

Kombinatorzy są wśród nas

Przyjechaliśmy do Nayug U (miasteczka u bram Paganu) późnym wieczorem, szczęśliwi, że po falstarcie w Mandalaj, wreszcie zaczynamy jakiś pobyt od uśmiechu losu. Wszechświat postanowił nam chyba wynagrodzić wcześniejsze rozczarowania, bo podarował nam… 125 zł :) Nie pogardziliśmy!

Wjeżdżając do Strefy Archeologicznej Paganu rząd birmański życzy sobie haraczu od turystów w postaci 25 000 kyatów (ok. 62,50 zł) od osoby, który w ogóle nie idzie na ratowanie budowli. Bandycka polityka burzyła nam krew, ale wiedzieliśmy, że prędzej czy później autobus, którym jechaliśmy z Mandalaj, przekroczy punkt kontrolny i trzeba będzie ze łzami w oczach zapłacić daninę. Byliśmy jedynymi białymi w autobusie i chociaż próbowaliśmy się kryć - Ania zakrywając chustą głowę, a Radek pod kapturem, wiedzieliśmy, że raczej nic nie wskóramy. Nasze białe twarze, wzrost Radka i zachodnia stylówa, zdradzały nas na kilometr. 

,,Kurczę, jedyne co by nas uratowało, to gdyby kierowca zagasił światła… Strażnicy by nas wtedy nie zobaczyli. Ale byłoby fajnie…"  - powiedział Radek gdy zbliżaliśmy się do posterunku.

I w tym momencie… zgasły światła! Nasz autobus przejechał na luzaku obok bramek, niczym nie niepokojony, a my nie mogliśmy uwierzyć w naszego farta. Tylko czy to był fart? Kilkaset metrów za posterunkiem światła znów się zapaliły, a uśmiechnięty kierowca puścił nam oko.

Chyba nie tylko my uważamy, że polityka rządu to bezczelna grabież ;) 

Od razu dobrze nastrojeni zainstalowaliśmy się w naszym hoteliku (czasem bez prądu i ciepłej wody, ale za to z najmilszą obsługą na świecie), gotowi na podbój Paganu - za darmo! Spędziliśmy tam 5 dni podczas których eksplorowaliśmy świątynie, zarośnięte dróżki i sekretne przejścia wśród nietoperzowych kup w poszukiwaniu… otwartych dachów.

 

Turystyczna gangsterka

Pagan można zwiedzać na różne sposoby - pieszo, rowerem lub skuterkiem elektrycznym (spalinowe są zabronione, chociaż miejscowi nic sobie z tego nie robią). Ponieważ teren jest olbrzymi, a my chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej, zdecydowaliśmy się na skuterek (tak naprawdę to leniwe buły z nas). Cichutko, leciutko przemierzaliśmy piaszczyste drogi od jednej świątyni do drugiej, za każdym razem oczarowani ich pięknem i tajemniczością.

Świątynie są dosyć do siebie podobne, ale każda ma w sobie coś ciekawego - a to lepiej zachowane freski, a to bardziej unikatowy wizerunek Buddy, inną wielkość czy kształt lub układ. My za punkt honoru obraliśmy sobie znalezienie wszystkich z… najlepszym widokiem. Bo to co najbardziej pociąga przyjezdnych to panorama równiny z widokiem na jak największą ilość świątyń. Jeszcze parę lat temu nie było to żadne wyzwanie, bo wszystkie budowle, a zwłaszcza największe świątynie, miały otwarte wejścia na tarasy i dachy. Gwarantowało to bajeczny widok na całe Pagan z góry, stąd wszystkie piękne zdjęcia na blogach czy Instagramie. Niestety, obecnie niemal wszystkie świątynie mają zamknięte klatki schodowe i wchodzenie na dachy stało się zabronione. Co nie znaczy, że ludzie tego nie robią…  

Zostało kilka oficjalnie otwartych świątyń do podziwiania zachodów i wschód słońca, ale są oblegane przez tłumy. Za to poszukiwanie przeoczonych lub gorzej zabezpieczonych pagód przypomina poszukiwanie skarbów, więc i my dołączyliśmy do turystycznej gangsterki dachowych włamywaczy. Z dreszczykiem podniecenia sprawdzaliśmy każdą klatkę schodową czy będzie krata czy nie, a kilka nawet sforsowaliśmy aby choć na chwilę nielegalnie wejść na dach. Niektóre były na tyle na uboczu, że można było w nich spokojnie posiedzieć, inne znajdowały się pod czujnym okiem okolicznych mieszkańców i sprzedawców pamiątek, co tylko podkręcało nasz gangstamometr. Wiemy, trochę brzydko, ale czego się nie robi dla odrobiny adrenaliny!

Dla tych co wolą sprawdzone rozwiązania swoje usługi oferują miejscowi, którzy chętnie pokazują turystom otwarte świątynie, oczywiście za ,,drobną" opłatą. Jak się wielokrotnie po drodze przekonaliśmy, są to z reguły te same świątynie, które i tak są zaznaczone na mapach jako otwarte, więc nie warto korzystać z ich pomocy i nie psuć sobie zabawy samodzielnego eksplorowania. 

Miejscowych można też często spotkać w samych świątyniach, zwłaszcza przy 11 największych i najbardziej obleganych przez turystów, którzy wszędzie sprzedają tą samą popularną pamiątkę - obrazy malowane piaskiem. Przyznamy, że sami się na jeden skusiliśmy, bo niektóre wzory są naprawdę ładne. Jednak po obejrzeniu kilku stoisk i wysłuchaniu tych samych łzawych historii o zbieraniu na szkołę dzięki ręcznemu malowaniu, wiemy, że wszystko to jedna wielka sitwa, a obrazy są wszędzie takie same, identyczne. Nie mniej popatrzeć można, bo one też nadają klimat Paganu.

 

Fauna, Flora i nasz mały sekret

Nie można też zapominać, że chociaż Pagan stracił na znaczeniu i stopniowo zaczął pustoszeć już w XIV wieku, nie jest równiną opuszczoną, choć świątynie sprawiają takie wrażenie. Tam gdzie znika człowiek natura zagarnia dla siebie wszystko, stąd zabawnym widokiem były często gniazda gołębi na głowach lub rękach Budd, a stęchły zapaszek guano w co drugiej świątyni dawał znać, że jest zamieszkana przez małych, czarnych przyjaciół nocy. Chodzenie na bosaka po nietoperzowym i gołębim gównie do tej pory jest naszą traumą, ale zwiedzając Pagan trzeba uszanować kulturę Birmańczyków, gdzie wchodzenie w butach do świątyni (nawet nieczynnej i opuszczonej) to świętokradztwo. Dlatego zdejmowaliśmy buty nawet gdy byliśmy całkiem sami, w odległych przybytkach, już odruchowo.

W jednej z takich ukrytych świątyń natknęliśmy się nawet na kolonię termitów! Musiała być od dawna nieodwiedzana nawet przez turystów, bo kopców było mnóstwo i miały bardzo fantazyjne, nienaruszone kształty. Podziwialiśmy je dobrą chwilę, a nasza odwaga i ciekawość została nagrodzona - termity musiały skutecznie odstraszać nawet miejscowych, bo na klatce schodowej nie było kraty i swobodnie weszliśmy na dach! Podwójne odkrycie! Sekretna świątynia tylko dla nas! I termitów oczywiście. 

Wśród ruin mieszkają też ludzie, czego dowodem są liczne pola i malownicze łąki, które przemierza się wzdłuż i wszerz, a ściany opuszczonych budowli służą czasem za podparcie chatkom. Sielskim i trochę dziwnym widokiem jest pranie suszące się na tle zabytków, lub stada krów i kóz pasące się dookoła. Mieliśmy czasem wrażenie, że czas się tutaj zatrzymał albo, że wpadliśmy w pętlę czasoprzestrzenną i oglądamy świat sprzed wieków. I tylko kable elektryczne i rozrzucane gdzieniegdzie śmieci sprowadzały nas z powrotem do rzeczywistości XXI wieku.  

 

Dla takich widoków warto żyć

Oczywiście wycieczka byłaby nieudana bez widoku zachodu i wschodu słońca nad pagodami! Nasze poszukiwania idealnego dachu stanęły niestety na wyborze dwóch znanych lokalizacji, bo chociaż były oblegane przez innych turystów, to widok naprawdę miały naprawdę najlepszy z dostępnych. Zachód słońca oglądaliśmy więc w międzynarodowym gronie, ale widok kładącej się czerwieni na stupach rekompensował wszystko, nawet stanie w tłoku na malutkiej świątyni.

Sekretne, odnalezione samodzielnie wejścia nie zapewniłyby nam takich widoków, zachowaliśmy je jednak na inną szczególną okazję - urodziny, która podczas naszego pobytu w Królestwie Paganu skończyła 30 lat! Postanowiliśmy uczcić to poranną pobudką i wymarszem na świt. Widok skąpanej w złotym słońcu równiny z balonami na niebie śnił się nam od dawna, więc uznaliśmy, że będzie wymarzonym prezentem. Wyruszyliśmy po 6 rano, gdy było jeszcze ciemno, ale po dotarciu do upatrzonej pagody, okazało się, że dotarliśmy na styk - uzbierała się już spora grupka i zajęliśmy ostatnie dobre miejsca!

W ciszy, półtorej godziny oglądaliśmy spektakl barw budzącego się słońca i powoli unoszących się nad świątyniami balonów. Była to magiczna chwila, którą przeżywaliśmy z pełną świadomością, że właśnie w tej sekundzie spełniamy nasze marzenie. Czy można lepiej rozpocząć 30 rok życia?

Resztę dnia spędziliśmy świętując na dachu naszej sekretnej, termitowej świątyni, gdzie wschód słońca w tłumie zrekompensowaliśmy sobie zachodem słońca tylko dla nas.  

W Paganie można spędzić wiele dni i się nie nudzić, nas jednak wzywała kolejna przygoda - trekking nad jezioro Inle. Postanowiliśmy jednak, że kiedyś tu wrócimy i polecimy balonem nad równiną…
Żadne nielegalne forsowanie dachów nie będzie nam już wtedy potrzebne aby obejrzeć ją naprawdę w całej okazałości.

 

 

 

 

 
 
 
 
Gdzie obecnie jesteśmy?
Szukaj po tagu
Obserwuj nas na Instagramie
Polub nas na Facebooku