2019-12-27

10 mitów o Hong Kongu cz.1

 

Chyba każdy chociaż raz w życiu słyszał o Hong Kongu i ma o nim mgliste wyobrażenia. To w końcu miasto - legenda, budzi więc wiele skojarzeń, a za sprawą ostatnich protestów również emocji… Dla jednych oznacza las wieżowców, globalne centrum finansowe i przesiadkowe. Inni widzą street food, mikro-mieszkanka, neony, Bruce'a Lee i filmy Kung Fu. A znajdą się też tacy, dla których jest kawałkiem Europy w Azji - symbolem kolonialnej przeszłości, miejscem gdzie od wieków Wschód mieszał się z Zachodem. Bez względu na to jak klisza pojawia się nam w głowach na hasło ,,Hong Kong", sama jej obecność świadczy, że wokół miasta z tak skomplikowaną historią, narosło wiele mitów. Pytanie brzmi ile w nich prawdy?

I nam Hong Kong poruszył jakąś strunę w duszy (to chyba przez te filmy kung fu), bo wybraliśmy go miejscem naszego odpoczynku od ciągłej podróży. Będąc w drodze już ponad 8 miesięcy zapragnęliśmy poczuć się znów jak mieszczuchy i zaznać trochę stabilizacji. Nie spodziewaliśmy się nawet, że przypomnienie sobie domowej rutyny sprawi nam tyle przyjemności! Spędziliśmy w mieście ponad miesiąc, dane nam więc było spojrzeć na Hong Kong nie tylko jako turyści, ale też oczami mieszkańców. Przekonaliśmy się min. czy mieszkania rzeczywiście są tak ciasne, a panorama centrum nie ma sobie równej na świecie… A przede wszystkim -  jak i za ile żyje się w tak ogromnym mieście?

W odpowiedzi na różne pytania, które nas też nurtowały przed przyjazdem, zebraliśmy 10 najpopularniejszych stereotypów dotyczących Hong Kongu i rozprawiamy się z nimi w dwuczęściowej relacji z naszego kilkutygodniowego pobytu w ,,Pachnącym Porcie".  Przed nami pierwsze 5 mitów, a zaczniemy od najpowszechniejszego, czyli…

 

MIT 1: Hong Kong to betonowa dżungla 

Można tak pomyśleć gdy patrzy się na jakiekolwiek hongkońskie zdjęcia, a zwłaszcza te najpopularniejsze - ciągnący się po horyzont las wieżowców. Oczywiście, jest to efektowna wizytówka miasta, ale nie mówi o nim całej prawdy. Możemy potwierdzić, że chodząc ulicami przez większość czasu ma się nad głową budynki - ilość stali i betonu może więc aż przytłaczać. Wśród wąskich ulic czasem nie ma miejsca nawet na skrawek trawnika, a otaczające ściany zdają się sięgać nieba. Nie ma się co dziwić, bo Hong Kong jest miastem z największą ilością drapaczy chmur na świecie, a ponad 7-milonową populację mieszkańców gdzieś trzeba upchnąć na malutkim terytorium. W pierwszej chwili wydawało nam się więc, że jest dokładnie tak jak mówią - to naprawdę jest betonowa dżungla.

Jednak pierwsze zaskoczenie przyszło dość szybko, gdy zobaczyliśmy masę zielonych plam - na mapie i w przestrzeni miasta. Hong Kong to nie tylko wieżowce, ale też masa parków i zadbanych, potężnych drzew zdobiących główne ulice. Poniżej przedstawiamy trzy zielone dowody, że nawet miłośnicy natury, nie będą w mieście rozczarowani!  

 

Victoria Peak

Prawdziwa dżungla jest nieodłączonym elementem tej miejskiej o czym można przekonać się już odwiedzając najpopularniejszą atrakcję miasta - szczyt Victorii. Wzgórze jest najwyższym wzniesieniem Hong Kongu i dawniej było siedzibą władz kolonialnych ze względu na chłodniejszy mikroklimat i spektakularny widok na port. Dziś roztacza się stamtąd najsłynniejsza panorama miasta i jak na dłoni widać też, że w tym morzu szarości jest sporo zieleni - całe miasto otaczają lasy. Samo wzgórze Victorii porasta tropikalna roślinność wśród której wytyczone są ścieżki spacerowe - idealne na złapanie oddechu w upalne popołudnie i mały trekking, bo na wzgórze można wejść i zejść piechotą. 

Kowloon Walled City Park

Jak ważna jest zieleń dla władz miasta najlepiej obrazuje historia pewnej dzielnicy. W XIX wieku na terenie opuszczonego fortu w Kowloon (dziś dzielnica Hong Kongu) powstało wyjęte spod prawa osiedle, które szybko zaczęli zasiedlać imigranci z Chin. Przez lata nikt nie interesował się co dzieje się za murami fortyfikacji - nie było ani pod jurysdykcją Brytyjczyków ani Chińczyków. Niepewny status powodował niekontrolowane rozrastanie się osiedla, przy którym określenie ,,samowola budowlana" brzmi jak jakaś amatorska kpina. To miejsce przerażało samym wyglądem - bez wodociągów, bez prądu, bez planu, bez szkół czy szpitali stało się domem dla ponad 50 tysięcy ludzi, którzy przez dziesięciolecia gnieździli się w zbudowanych na wariackich papierach blokach i smrodliwych, ciemnych alejkach (przez ciasną zabudowę na niektóre uliczki nie docierało światło słoneczne). Slumsy miały tak złą sławę, że nawet policja bała się tam zapuszczać… Kwitł więc przestępczy światek, pełen triad, złodziei, narkomanów i prostytutek. Walled City trafiło nawet do księgi Guinessa jako najbardziej zatłoczone miejsce na Ziemi - z gęstością zaludnienia na poziomie 1,930,000 osób/km2 …

Archiwalne zdjęcia i makieta ,,Walled city" w okresie rozkwitu.

Poszliśmy tam pierwszego dnia pobytu w Hong Kongu, bo dziś osławione ,,Miasto Ciemności" jest… parkiem. W 1993 roku władze miasta postanowiły w końcu ukrócić bezprawie i z pomocą wojska zrównały osiedle z ziemią, a dotychczasowi mieszkańcy zostali przesiedleni (często siłą). Rozbiórka slumsów trwała rok, po czym teren zmienił się nie do poznania - jest to obecnie jeden z najpiękniejszych parków miasta! Przechadzając się wśród kwiatów, oczek wodnych i chińskich altan nie mogliśmy uwierzyć, że to jest to samo miejsce, o którym krążyły legendy i filmy! Tylko powieszone stare fotografie i specjalnie zachowane elementy murów, świadczą o mrocznej przeszłości…

Dragon Back's Trail

Może być więc tym bardziej szokujące, że taki mały, zatłoczony Hong Kong jest w 75% niezamieszkany! A do tego ma masę rezerwatów przyrody - ponad 40 % jego powierzchni to tereny chronione. Jednym z popularniejszych miejsc na odpoczynek od zgiełku miasta jest park narodowy Shek O na wschodnim wybrzeżu wyspy. Wybraliśmy się tam na trekking znanym szlakiem po Grzbiecie Smoka czyli Dragon Back's Trail. To malownicza trasa umożliwia jeden z najlepszych miejskich trekkingów na świecie. Ciężko nawet uwierzyć, że znajduje się w granicach Hong Kongu (można tam dojechać metrem!), bo daje poczucia totalnego obcowania z naturą. Ścieżka wiedzie wśród buszu lub niskich, kwiatowych krzewów, co zapewnia spektakularne widoki na miasto, okoliczne wysepki i plaże.

Szlak nie tylko jest piękny, ale też dosyć krótki i łatwy - najlepszy dowód, że pokonaliśmy go z przyjemnością mimo deszczu i kaca ;) W nagrodę za trud wędrówki można wykąpać się w morzu na jednej z plaż - Big Wave lub Shek O. My się niestety nie skusiliśmy z dwóch powyższych powodów... Zresztą plaż w Hong Kongu jest mnóstwo, co kolejnym dowodem na to, że metropolia nie jest tak zabetonowana jak się wydaje i spokojnie można znaleźć kawałek zacisznej zieleni. 

 

MIT 2: W Hong Kongu jest szaro i ponuro

Chodź pomaluj mój świat

Drugi mit bezpośrednio łączy się z pierwszym - no bo jak betonowa dżungla, to tylko cement i szkło, bure bloki, nuda i szpetota… Nic bardziej mylnego… Hong Kong to najbardziej kolorowe miasto w jakim byliśmy! Mamy wręcz wrażenie, że osiedla rywalizują ze sobą, które bardziej zwróci uwagę jaskrawą elewacją. Przy czym fantazja (i gust) deweloperów i mieszkańców nie zna granic - im bardziej cukierkowe połączenie kolorystyczne, tym lepiej. A jakby tego było za mało, to lokalsi lubują się jeszcze w trójkątach, paskach i innych wzorach… Ostrzegamy zatem, że niebezpiecznie jest zadzierać głowę na budynki, bo można dostać oczopląsu!

Wielokrotnie wracaliśmy ze spacerów przebodźcowani, bo samo życie codzienne mieszkańców na ulicach też kipi od kolorów. Wesoło było zaglądać na te wszystkie stragany gdzie piętrzące się towary przypominały tablicę Pantone (komu by się chciało układać owoce kolorystycznie?). Cieszyło nas też błądzenie w zaułkach, bo często przynosiło odkrycia rozmaitej sztuki ulicznej. Musimy przyznać więc, że Hongkończycy kreatywnie podchodzą do przestrzeni miejskiej i kolor może nas walnąć po oczach nawet tam, gdzie się go nie spodziewamy.

Jednym ze słynniejsztch kolorowych budynków w mieście jest Blue House - zabytkowa kamienica, dziś dom kultury pomalowany na wściekle niebieski kolor. 

Odjazdowe kolory i wzory królują nie tylko na ścianach budynków. Na te wszystkie farby nakładają się przecież jeszcze neony i świecące bilbordy! Wieczorami miasto rozświetla się feerią barw, co czyni ulice jeszcze bardziej kolorowymi niż za dnia. Chińskie neony, reklamy korporacji, szyldy, logotypy, witryny knajp i sklepów - wszystko błyszczy, mieni się, tworząc z każdego wieczornego spaceru mini show.

Symfonia świateł

Jednak prawdziwy spektakl kolorów i świateł odbywa się codziennie na wybrzeżu. Widok okolic portu Victorii z rzędami wieżowców zapiera dech, ale dopiero wieczorem uwalnia się jego prawdziwy potencjał! Każdego dnia o 20:00 rozpoczyna się słynna Symfonia Świateł - multimedialny pokaz, którego tłem, a zarazem wykonawcami są… miejskie budynki! Kolorowe reflektory, lasery i światła okolicznych LEDowych bilbordów ,,tańczą" do muzyki tworząc razem audiowizualną ucztę. Nocne widowisko szybko stało się ikoną Hong Kongu i podobno jest uznawane za jeden z najbardziej spektakularnych pokazów świetlnych na świecie. 

Aby obejrzeć pokaz lepiej stawić się wcześniej w okolicach portu w pobliżu Hongkong Cultural Center w Tsim Sha Tsui lub w pobliżu Golden Bauhinia Square w Wan Chai, aby zająć jak najlepsze miejsce.

Wybraliśmy się na pokaz podekscytowani na maksa. I może to był nasz błąd, bo chociaż Symfonia Świateł rzeczywiście jest efektowna, to niestety nie spełniła naszych (za?)wysokich oczekiwań. Po ,,najlepszym pokazie na świecie" spodziewaliśmy się trochę większej skali i kreatywności… Na szczęście sama nocna panorama miasta jest tak piękna (naprawdę nie mająca sobie równej na świecie!), że lepiej potraktować spektakl jako fajny dodatek niż główną atrakcję. 

Czy ktoś nadal uważa, że Hong Kong jest szarym miastem?

MIT 3: Hong Kong to nowoczesna metropolia

To chyba było nasze pierwsze i największe zaskoczenie. Przyjechaliśmy do Hong Kongu z wizją nowoczesnego, lśniącego miasta - w końcu wizytówką jest właśnie las wieżowców i opinia światowego centrum finansowo-handlowego gdzie pieniądz ścieli się gęsto. Jednak tak, jak nie jest prawdą że Hong Kong to szara dżungla, tak nie jest prawdą, że jest taki nowoczesny jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Po pierwsze Hong Kong jest dosyć starym miastem i lata świetności ma już powoli za sobą, co widać nawet po niektórych drapaczach chmur czy osiedlach. A po drugie to jednak Azja, więc pomiędzy szklanymi budynkami swojski syfek wyziera z każdego kąta…    

   

Kolorowych jarmarków

Obdrapane budynki, wiszące kable, dobudówki, blaszaki, suszące się wszędzie ubrania, brudne chodniki… znamy te widoki z ulic różnych azjatyckich miast, ale nie spodziewaliśmy się ich w Hong Kongu (a przynajmniej nie w aż takim stopniu.) Poza dzielnicą centralną, gdzie rzeczywiście króluje stal i dizajn, a stacje metra są marmurowe i klimatyzowane, w reszcie miasta bywa nawet obskurnie. Można się o tym przekonać w starych dzielnicach mieszkalnych jak Mong Kok czy Sham Shui Po, gdzie zachował się autentyczny klimat starego Hong Kongu sprzed boomu budowlanego i jego kariery światowego centrum finansowego. Będąc w tych okolicach szczególnie polecamy zajrzeć na pchli targ przy Apliu Street - oprócz osobliwego asortymentu, zobaczyliśmy tam jak w pigułce cały miejski klimat. 

Ekscytująco było szlajać się wśród uliczek pełnych neonów i chińskich szyldów, które nic nam nie mówiły oprócz tego, że Hong Kong jest na wskroś azjatyckim miastem i nie pozwoli żadnym nowoczesnym centrom handlowym zabrać sobie charakteru. Chociaż wychuchane galerie są wszędzie, ulice i tak tętnią od sklepików i straganów, wokół których kręci się życie codzienne mieszkańców. To właśnie bazary nadają miastu prawdziwy rytm i koloryt niemający wiele wspólnego z wymuskanym wizerunkiem.  

Co dziś na obiad, Rybko?

Ten klimat chłonęliśmy wszystkimi zmysłami… dosłownie, bo stragany rzadko przestrzegają jakichkolwiek norm sanitarnych. Przekonaliśmy się o tym dotkliwie mieszkając na North Point, gdzie codziennie przechodziliśmy przez bazar aby dostać się do domu… a nasza klatka schodowa była po środku stoiska rybnego… Mdły zapach ryb i wystawionego w upale mięsa będzie nas jeszcze długo prześladował (Radek przez jakiś czas nie mógł patrzeć ani na jedno ani na drugie, a Ania tylko utwierdziła się w swoim wegetarianizmie.) A jakby tego było mało, to przez sam środek targowiska prowadziły tory tramwajowe - nadjeżdżający, co chwila tramwaj nikomu nie przeszkadzał w zakupach ani w trzymaniu towaru przy jezdni. 

Niemniej cieszył nas wszędzie ten azjatycki klimat, bo to właśnie on sprawia, że miasto jest żywe i autentyczne. Każdy spacer zapewnia dzięki niemu porządną dawkę doznań estetyczno-zmysłowych i pełne spektrum emocji - od wstrętu do rozbawienia. Hong Kong po prostu ma duszę i nie pozostawi nikogo obojętnym! Bardzo polecamy wyjście poza nowoczesne centrum i port Victorii i przekonać się, które oblicze Hong Kongu bardziej się Wam podoba…

 

MIT 4: W Hong Kongu jest ciasno 

W kupie raźniej

Na azjatycki klimat Hong Kongu składa się też charakterystyczny, bo publiczny styl życia mieszkańców. Ciasno jest wszędzie - od knajp, przez chodniki po metro. Niezależnie od pory dnia czy tygodnia, wszędzie tłoczą się ludzie. Skwery i przyblokowe ławki okupowane były przez starszych panów czytających gazety lub grających wspólnie w Go - obrazek, który znamy z Chin czy z Wietnamu. W sumie nie się może czemu dziwić, że żyją w przestrzeni miejskiej, skoro we własnych domach mają tak ciasno. Bo niestety, ale ten mit okazał się prawdą - zarówno mieszkania, jak i napakowane budynkami ulice nie dają dużego pola do manewru. Sami mieszkaliśmy w kilku lokalizacjach i za każdym razem mieliśmy malutkie mieszkanko, gdzie z reguły jedno pomieszczenie spełniało wszystkie funkcje: sypialni, kuchni i łazienki.  

Monster Building

Osiedla buduje się jedno na drugim, przez co nie ma miejsca na choćby odrobinę prywatności czy przestrzeni - domy są często okno w okno, tworząc plątaninę podwórek i ciemnych przejść. Najsłynniejszym przykładem hongkońskiej ciasnoty czy wręcz symbolem tutejszego stylu życia, stało się osiedle Yick Cheong przy Quarry Bay King's Road, znane bardziej jako "Monster Building". Kompleks mieszkaniowy składa się z 5 budynków, które wybudowano w latach 60' dla masowo napływających uchodźców z Chin. Upiorny budynek stał się sławny na cały świat za sprawą filmów ,,Ghost in the shell" i ,,Transformers 4", które wykorzystały tutejsze podwórko jako plan filmowy. Dla zachodnich ludzi, takie warunki mieszkaniowe są szokujące i stanowią osobliwą ciekawostkę, jednak dla mieszkańców są smutną rzeczywistością, do której jeszcze doszli pałętający się pod nogami turyści, za wszelką cenę chcący sobie zrobić zdjęcie z obdrapanymi ścianami w tle. Nie bądźmy jednak hipokrtami - sami do tych cykających dołączyliśmy, bo ciężko oprzeć się mrocznemu klimatowi bydynków... 

Na szczęście mieszkańcy zdają sobie niewiele robić z obecności przybyszów - podwórkowe życie sąsiedzkie kwitnie, mimo tysięcy insta-zdjęć robionych codziennie nad ich głowami. Co prawda gdzieniegdzie wiszą banery zabraniające fotografowania, ale turyści też niewiele sobie z nich robią… I tak mieszkańcy udają, że nie widzą turystów, a turyści, że nie widzą mieszkańców…  No, bo jak w tej ciasnocie mają się przed sobą ukryć? 

 

MIT 5: W Hong Kongu jest drogo

Noclegi

Wydawać by się mogło, że takie małe i ciasne mieszkania powinny być tanie. Niestety ponura rzeczywistość jest taka, że mimo azjatyckich warunków, ceny życia w mieście są bardzo zachodnie… Drożyzna jest więc kolejnym mitem, który niestety okazał się prawdą. Za klitki w których mieszkaliśmy płaciliśmy średnio 170zł/doba… To najdroższe noclegi jakie mieliśmy w trakcie całej naszej podróży przy (prawie) najgorszym standardzie! Pocieszamy się jedynie, że dzięki temu poczuliśmy na własnej skórze jak mieszkają lokalsi i co to znaczy spać niemal z głową w kiblu…   

Jedzenie

Niestety droga jest również żywność. Ku naszemu zaskoczeniu, nawet ceny na bazarach były wysokie, nie mówiąc już o supermarketach. Brak w pełni wyposażonej kuchni zmuszał nas do stołowania się na mieście, chociaż staraliśmy się śniadania jeść w domu. Czynilibyśmy to z większą przyjemnością, bo jedzenie w Hong Kongu jest pyszne, ale niestety ceny zabijały nasz kulinarny entuzjazm… Nawet osławiony street food (10-20zł / 2 os.) i pierożki dim sum (30-50zł / 2 os.), których nie sposób nie spróbować będąc w mieście, kosiły nas trochę po kieszeni. Uliczne garkuchnie oczywiście są tańsze od restauracji, ale wbrew pozorom nie tak łatwo je znaleźć. 

Najpopularniejszym tanim jedzeniem są rosołki z makaronem i pierożkami (20-30 zł/ 2os.), które można kupić jak Nathan Road czy Mong Kok długie i szerokie… Ale szybko nam się przejadły. Ratunkiem paradoksalnie okazało się… sushi. Wiemy, że zabrzmi to dziwnie, ale to najekonomiczniejsza forma posiłku, objedliśmy się więc nigiri i rollsami za wszystkie czasy! Kioski z tzw. ,,Sushi to Go" są w całym mieście i staliśmy się ich stałymi bywalcami, gdy odkryliśmy, że cena japońskiego specjału na wynos, w stosunku do innych dań, jest dosyć niska. A skoro i tak czy siak wydamy kilkadziesiąt złotych na posiłek, to czemu nie miałoby być to sushi? Średnio (przy uwzględnieniu kliku szaleństw) wydawaliśmy 70 zł, podczas gdy na sushi średnio 50 zł na parę. W Polsce nigdzie byśmy za tyle nie kupili, a tu nie dość, że jest na wyciągnięcie ręki, to jeszcze pożywniejsze niż byle fast/street food w podobnej cenie… 

Melanż 

Tak, tak - przejdźmy do konkretów: alkohol. Niestety też jest skandalicznie drogi… i w sklepach i w knajpach. Wiele osób przyjeżdża do Hong Kongu z zamiarem wypicia drinka w jednym z popularnych rooftop barów z widokiem na miasto. Też mieliśmy taki burżujski plan, ale po zorientowaniu się w cenach, w kilku polecanych knajpach (np. Wooloomooloo i Seva) uznaliśmy, że nie warto. Poszliśmy za to na drinka (a skończyło się jak zwykle ;)) do zagłębia barów Lang Kwai Fong w Centrum. Okolica wygląda na drogą (i taką też jest, bo za Long Island płaciliśmy 40 zł), ale panuje tam atmosfera niczym z warszawskich Pawilonów - i kac na drugi dzień niestety też jest podobny ;) Na swoje usprawiedliwienie powiemy tylko, że graliśmy w pijackie kości z nowopoznanymi Chińczykami i głupio było hojnym gospodarzom odmówić;) 

Podsumowując część pierwszą, Hong Kong okazał się dla nas nie taki szary i nowoczesny, jak się powszechnie wydaje. Mamy nadzieję, że udowodniliśmy Wam, jak kolorowe i pełne życia są jego zatłoczone ulice, które dzięki energii mieszkańców stanowią atrakcję samą w sobie. Mimo silnych wpływów Zachodu, miasto nie straciło swojego azjatyckiego ducha co czyni go unikalną (a do tego zieloną!) metropolią z klimatem. Niestety z przykrością potwierdzamy przy tym, że życie codzienne chociaż tętniące, jest też drogie i często niezbyt komfortowe. Ten wątek prowadzi nas do drugiej części relacji, gdzie pokazujemy trochę więcej wstydliwych sekretów miasta… 

 
 
 
 
Gdzie obecnie jesteśmy?
Szukaj po tagu
Obserwuj nas na Instagramie
Polub nas na Facebooku