2019-11-11

Zhangjiajie kraina Avatara

Zhangjiajie (a właściwie Wulingyuan Scenic Area) był pierwszym parkiem narodowym utworzonym na terenie Chin i pierwszym chińskim obiektem wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Dla Chińczyków krajobraz spowitych mgłą, strzelistych, obrośniętych sosnami skał uchodzi za jeden z najpiękniejszych na świecie. Oglądając poszarpane urwiska, niknące w dole w oparach mgły lub zbocza spowite cieniem lasu, nietrudno pojąć skąd zachwyt nie tylko miejscowych poetów i malarzy, ale i tłumów turystów odwiedzających co roku to miejsce.

 

Jak dojechać i gdzie spać?

Do Zhangjiajie dojechaliśmy bezpośrednio autobusem z Fenghuang, gdzie mieliśmy okazję spędzić Festiwal Smoczych Łodzi. Lubimy przeplatać w podróży kulturę i naturę, dlatego po Mieście Feniksa z entuzjazmem wsiadaliśmy do autobusu, by po 3,5h wysiąść na dworcu w mieście Zhangjiajie. Myliłby się jednak ten, kto myśli, że już z miasta podziwiać można górzystą krainę, owszem na horyzoncie widać jakieś szczyty, a dosłownie nad głową przejeżdżają wagoniki kolejki linowej - nie mają one jednak nic wspólnego z Wulingyuan Scenic Area. Kolejka majtająca się nad dworcem to Tianmen Shan Cable - najdłuższa kolejka linowa na świecie! Ma prawie 7,5 km i prowadzi do innego, pobliskiego rezerwatu przyrody. My nie skusiliśmy się jednak na wjazd - koszt atrakcji to ok.150zł/os. Postanowiliśmy więc odpuścić, tym bardziej, że i tak nie mieliśmy jej w planie, a do samego "Parku Avatara" został nam jeszcze niezły kawałek.

Istnieją cztery wejścia do parku i znajdują się w odległości ok. 40-90 minut jazdy od samego miasta. Oczywiście można mieszkać w Zhangjiajie i codziennie dojeżdżać, ale to marnotrawstwo czasu. Autobusy z miasta do parku kursują często, ale nie ma dostępnego rozkładu jazdy, trzeba zatem pytać o godzinę odjazdu na dworcu, co tylko dodatkowo komplikuje opcję dojazdu. Zdecydowanie lepiej jest zamieszkać w pobliżu którejś z bram, w jednej z kilku okolicznych wiosek. 

Widok na park Zhangjiajie

Skuszeni pozytywnymi recenzjami zdecydowaliśmy się na pobyt przy mniej popularnej i najdalej położonej od miasta bramie Tianzi Mountain. Jednak ze względu na brak rozkładu dojazd do Zhangjiajie Haolaiwu Inn - homestay'u, który znaleźliśmy dzięki rekomendacji innych podróżników, nie obył się bez przygód... Kierowca autobusu gdy dowiedział się gdzie chcemy jechać zaczął się miotać i mówić, że tam nie jedzie. Już się spięliśmy, wyczuwając jakiś przekręt, gdyż z całą pewnością znajdowaliśmy się w dobrym autobusie oznaczonym jako 天子山 (Tienzishan - koszt 15 juanów za osobę). Okazało się jednak, że kierowca zna naszego gospodarza i po szybkim telefonie już po angielsku zostaliśmy poinformowani, że dany kurs rzeczywiście nie dojeżdża pod Tianzi, tylko kończy wcześniej w miejscowości Zhonghu - a innej komunikacji między wioskami brak. 

Wioska Zhongu - można z niej dojechać do obu południowych bram: Tianzi Mountain i Yangjiajiemen.

Zanim jednak zdążyliśmy się spocić nasz host zaproponował, że przyjedzie po nas tam swoim samochodem - oczywiście w gratisie. W tym momencie wiedzieliśmy już, że jesteśmy w dobrych rękach, a opisana sytuacja to kolejny argument za tym, żeby wybierać kameralną kwaterę i to jak najbliżej bramy. Drugą, zdecydowanie bardziej turystyczną opcją, jest nocleg przy północnej bramie Wulingyuan w miasteczku hoteli jakie wokół niej wyrosło. Z góry ją jednak odrzuciliśmy z uwagi na ceny i fakt, że miasteczko jest popularne również wśród chińskich turystów, których staramy się unikać jak możemy.

 

Tianzi Mountain

Homestay Haolaiwu Inn znajduje się w odległości kilkunastu minut spacerem od bramy parku. Nieopodal mieliśmy też spory supermarket oraz kilka straganów z owocami, zresztą tuż przy stacji docelowej autobusu, który dojeżdża do miasteczka Tianzi Mountain Town, odwiedzając po drodze jeszcze jedną bramę parku Yangjiajie (choć tam do samej bramy z autobusu trzeba dojść jakieś 30 minut). W miejscowości jest też kilka restauracji, przyznamy jednak, że nie skorzystaliśmy z nich ani razu, bo nasza gospodyni gotowała bardzo smacznie i w rozsądnej cenie.

Pokój z łazienką, klimatyzacją i śniadaniem w cenie, to koszt 148 juanów za parę. Za każdy dodatkowy posiłek płaciliśmy 60 juanów za parę (w opcji wege). Gospodarz podarował nam również mapę parku z ręcznie naniesionymi oznaczeniami, która stanowiła nieocenioną pomoc w trakcie zwiedzania. Standardowo można się również posiłkować aplikacją Maps.Me. Olbrzymim plusem mieszkania przy bramie Tianzi Mountain jest wygodny dostęp do wszystkich czterech głównych obszarów scenicznych, a dodatkowo wszystkie trasy między bramami pokonuje się łatwiej, bo w dół.  

 

Organizacja Parku

Za wejście do parku uiścić trzeba srogie 225 juanów (115zł) za osobę w sezonie (marzec - listopad) lub 115 juanów poza sezonem (pozostałe miesiące). Opłata pozwala na zwiedzanie przez 4 kolejne dni (licząc z dniem kupienia biletu) oraz pokrywa koszt busików kursujących pomiędzy bramami, a najbliższymi punktami widokowymi, lub jak kto woli bardziej spektakularne określenia - punktami scenicznymi. Bardzo istotne jest, że wewnątrz parku poszczególne bramy i punkty widokowe położone są na różnych wysokościach, w związku z czym są całkowicie odcięte od pozostałych. Oznacza to, że autobusy wliczone w cenę biletu dowożą tylko od bramy do najbliższego punktu widokowego, a przewyższenie do kolejnych atrakcji lub bram należy pokonać albo pieszo, albo korzystając z dodatkowo płatnych środków transportu - kolejek linowych i/lub torowych. Trzeba uwzględnić to w swoim planie zwiedzania, gdyż żeby zdążyć przez zamknięciem parku na ostatni autobus spod leżącego najbliżej nas wyjścia, należy zacząć łapać go mniej więcej na godzinę wcześniej.

Busiki od strony Tianzi Mountain. 

Na terenie parku znajdują się trzy kolejki linowe, najwyższa na świecie zewnętrzna winda (Bailong Elevator) i mała kolejka torowa. Korzystanie z nich ma niebagatelne znaczenie, gdyż pojedynczy szlak może wymagać kilku godzin marszu, w zasadzie nieustająco w dół… lub w górę, w zależności od tego z której strony się zacznie… Żeby skrócić swoje męczarnie można wjechać jedną ze wspomnianych kolejek/wind, z tym, że koszt przejazdu w jedną stronę to 65-76 juanów za osobę! I przyznamy, że chociaż moc skąpej cebuli w nas mocna, podczas pobytu skorzystaliśmy z dwóch z kolejek i z windy (zwłaszcza, że czasem to jedny sposób aby zdążyć na autobus powrotny), pomimo, że trasy piesze na te same szczyty również mieliśmy zaliczone. 

Warto się jednak skusić, bo kolejki linowe (i tylko one - winda jest przereklamowana) gwarantują zupełnie inne doznania estetyczne, kiedy ogląda się góry z lotu ptaka. W teorii podobne wrażenia miały zapewnić umiejscowione gdzieniegdzie na szlakach małe balkoniki ze szklaną podłogą, niestety podczas naszego pobytu szkło było już tak porysowane, że nic nie było przez nie widać. Zanim zdecydowaliśmy się na pierwszą z kolejek marzyliśmy, jak wspaniale byłoby przejść się miedzy majestatycznymi szczytami po szklanych ścieżkach, ale w taki magiczny sposób, żeby nie popsuły bajkowej panoramy. Można więc powiedzieć, że kolejki linowe stanowią nikłą namiastkę takiego podniebnego spaceru, zamiast podziwiania widoków tylko z przytwierdzonych do urwisk tarasów. 

 

Turystyka po chińsku

Z uwagi na to, że poszczególne punkty i bramy są od siebie oddzielone kilkugodzinnym marszem, lub dodatkowo płatnym środkiem transportu, warto dobrze planować swoje trasy, tak aby po pierwsze zdążyć wrócić, a po drugie zobaczyć jak najwięcej i nie nabawić się uniemożliwiających dalsze zwiedzanie zakwasów - błędu jaki nam się przytrafił po dwóch dniach w parku. Zanim jednak w myślach zwyzywacie nas od lamusów i niedojd, pozwólcie, że przybliżymy Wam charakterystykę turystyki górskiej w wykonaniu chińskim. 

Dzikość przyrody i piękne pejzaże dla obywateli Państwa Środka stanowią dobro narodowe, ale tylko wtedy kiedy można je podziwiać z mentalnego bunkra bezpiecznej ostoi cywilizacji. Oznacza to, że wszystkie ścieżki po górach zamienione są w wybrukowane chodniki, a trasy prowadzące po nachyleniach to… schody! Nie daj boże, żeby trzeba było zejść ze szlaku na nieutwardzony grunt, lub (tfu!) otrzeć się o okoliczne zarośla. Szeroko poprowadzone ścieżki, z - tu trzeba przyznać - wymyślnie wykonanymi balustradkami imitującymi konary drzew, to norma na szlakach w Parku Zhangjiajie, ale również na terenie całych Chin, o czym wcześniej przekonaliśmy się m.in. w Dali.

Powracając do naszego bólu nóg uniemożliwiającego zwiedzanie, w dwa pierwsze dni pokonaliśmy ponad 20km, głównie po schodach i łydki odmówiły nam posłuszeństwa. Z tego powodu straciliśmy cały trzeci dzień na regenerację i nie zobaczyliśmy wszystkiego co chcieliśmy (choć niemal nam się to udało). Nauczeni doświadczeniem przed przyjazdem na trekkingi w Chinach zamiast wędrówek po górach polecamy maratony na schodach Pałacu Kultury! Najlepiej przy łupiącym chińskim disco, co by nawyknąć do jazgotu.

Oczywiście turysta chiński to specyficzny gatunek zwierza, nie dość że występuje tłumnie, jest strasznie głośny i arogancki, to jeszcze bezgranicznie leniwy. Stąd zapotrzebowanie na wszelkiego rodzaju kolejki linowe, schody ruchome i inne zdobycze techniki ułatwiające przemieszczanie. Co zrobić jednak, kiedy turysta chce podziwiać widoki z pieszych szlaków, ale jak by się tak dało jakoś… no nie wiem… bez chodzenia? Nasz klient-nasz pan! Swoje usługi oferują gęsto i często lokalni tragarze, którzy za sowite wynagrodzenie (widzieliśmy tabliczki z cenami coś między 80-300 juanów zależnie od trasy) biorą turystę dosłownie w swoje ręce (no dobra - w lektyce) i zasuwają po pełnymi schodów szlakach. I to w tempie dużo lepszym niż nasze!

Co zrobi turysta chiński kiedy choć trochę się porusza? Zgłodnieje! Dlatego na szlakach spotkać można małe straganiki, ławeczki i niekiedy altanki idealne na małą przekąskę. My zdecydowaliśmy się tylko na spróbowanie lokalnego placka w rodzaju pizzy, który udało nam się wypatrzeć na straganie przy jednym z parkingów i przyznajemy, że był bardzo dobry. Jeżeli chodzi jednak o świeżość produktów, to zdaje się, że nie wszystkie stragany biorą ją sobie do serca, zalecamy zatem ostrożność przy wyborze smakołyków. W szok wprawiły nas jednak znajdujące się na szczycie góry... McDonaldy! To się dopiero nazywa globalizacja. Aż ciężko mieć żal do osób, które zaczynają porównywać topowe atrakcje turystyczne globu do zleżałej bułki najbardziej znanego fastfoodu świata - wszędzie o tym samym smaku i wszystko na jedno kopyto. Również na szczycie góry gdzieś pośrodku Chin…

Szczęśliwie dla nas tłumy turystów oblegały tylko główne obszary sceniczne, im dalej od nich tym było spokojniej i mniej ludzi. Niestety mniej nie oznacza lepiej. Nie przebierając w słowach Chińczycy podczas zwiedzania nie mówią: oni drą mordę ( i puszczają muzę z telefonu). Na jednym ze szlaków mniej więcej kilometr za nami (!) grupa chińskich turystów była tak głośna, że idąc ścieżką na krawędzi urwiska człowiek czuł się jak w centrum handlowym. Spojrzeliśmy na siebie z mieszaniną przerażenia i rozbawienia, kiedy w drodze powrotnej spotkaliśmy rzeczoną grupę i okazało się, że liczy... 3 osoby.  

Żeby nawet w takiej głuszy człowiek nie mógł odpocząć... Droga przez Powietrzny Korytarz nie odstraczyła niektórych chińskich turystów.

Darmowe autobusy kursują po parku z rozkładem z cyklu "wtedy gdy się zapełnią", więc jak się ma szczęście można tłumów uniknąć nawet przy głównych atrakcjach jeśli przyjechało się wcześniej, co niekiedy i nam się zdarzało. Innymi razy musieliśmy swoje odstać w kolejce do zdjęcia z zapierającą dech w piersiach panoramą. I trzeba przyznać, że jak zazwyczaj Chińczycy mają z tym problem, tak w parku karnie stali w równym rzędzie. Humory poprawiały nam Chinki poprzebierane w mniej lub bardziej tradycyjne stroje dworskie i ludowe, niezmordowanie pozujące z górami w tle. Szaloną modę na przebieranki (którą nieco Chińczykom zazdrościmy) opisywaliśmy przy okazji Fenghuang, ale tym razem nie mogliśmy wyjść z podziwu, że chciało im się targać te stroje w góry, tylko po to żeby pstryknąć kilka(set) fotek. No cóż, stylówka musi być...

Region Zhangjiajie zamieszkuje mniejszość etniczna Tujia - ich odświętny strój wygląda bardzo efektownie na zdjęciach... 

 

Wpłynąłem na szeroki przestwór... skał oceanu

W parku Zhangjiajie dobitnie widać zamiłowanie Chińczyków do poetyckich, skomplikowanych nazw, które u zachodniego turysty budzą rozbawienie. I tak oglądaliśmy formacje skalne pt. Filary sięgające nieba, Dziobiący kogut, Małpa spoglądająca na księżyc czy też Przez okno spoglądając na góry. Nazewnictwo może brzmi nieco patetycznie, ale widoki jakie się rozciągają się z punktów widokowych są wprost nieziemskie. W zasadzie wszystkie z czterech głównych obszarów scenicznych (Yangjiajie, Yaunjiajie, Tianzi Mountain i Huangshizhai) traktować należy jako "must see", gdyż widoki z każdego z nich, choć podobne, są zachwycające i mają swoje charakterystyczne elementy. 

Najbardziej znanym obszarem scenicznym jest Yuanjiajie (zwany czasem po prostu Zhangjiajie) ze swoimi punktami widokowymi o nazwach nawiązujących do "Avatara" Jamesa Camerona. Wbrew plotkom (podsycanym zapewne przez lokalnych marketingowców) park nigdy nie był planem filmowym - tutejszy krajobraz stanowił  tylko (jedną z wielu) inspiracji do stworzenia fikcyjnej planety - Pandory. Wzdychaliśmy więc z zażenowaniem, kiedy zobaczyliśmy poustawiane przy ścieżkach tablice informacyjne z wizerunkami niebieskich stworów zaczerpniętymi wprost z filmu (swoją drogą ciekawe czy legalnie).

Hitem były ekrany na których można było stworzyć wizualizację lotu na filmowych stworach - oczywiście ze sobą w roli głównej...

To też punkt na którym spotkaliśmy lokalne małpy, które terroryzowały piszczących z radości i przerażenia lokalsów. Do tego najbardziej znanego obszaru scenicznego da się dojechać zarówno busikiem, kolejką linową jak i windą (oraz oczywiście pieszo), co spowodowało, że byliśmy tutaj więcej niż raz, za każdym razem czerpiąc niekwestionowaną przyjemność z podziwianych panoram.   

Mieliśmy w trakcie zwiedzania pełny przekrój pogody - od słońca po ulewy. Choć zazwyczaj jest ciepło, a momentami gorąco, po wejściu na wyższe i bardziej odsłonięte trasy zimny wiatr potrafi szybko dać się we znaki, dlatego strój na cebulkę obowiązkowy. Tak samo jak pałatki przeciwdeszczowe i/lub parasole! Chociaż pałatki mamy duże i porządne jeszcze z polskiego Decathlonu przekonaliśmy się, że w Azji sprawdzają się średnio gdyż nie przepuszczają powietrza, a co za tym idzie momentalnie robi się w nich (jeszcze bardziej) gorąco. Nie bez powodu wspominamy o pogodzie, bowiem od niej uzależniony jest jeden z najbardziej fotogenicznych i niesamowitych efektów. Mowa oczywiście o chmurach i podnoszącej się mgle, która powoduje, że podnóża gór znikają z widoku i można rzeczywiście poczuć się jak w filmie, gdzie góry zdają się unosić w bezdennej otchłani.  

Jedną z atrakcji Zhangjiajie Scenic Area jest naturalny most łączący dwie skalne kolumny.  

Po drugiej stronie mostu znajduje się mała świątynka zakochanych, którzy zostawiają tam czerwone wstążki i kłódki aby miłość połączyła ich na wieki, tak jak most łączy dwie skały... 

 

Blaski i cienie punktów widokowych

Dla żądnych adrenaliny idealnie stworzony jest punkt sceniczny Garden Rock Village, który charakteryzuje się platformami widokowymi dosłownie położonymi na szczytach stromych skał, do których jedyna ścieżka prowadzi po stalowych drabinach i chybotliwych schodach. Ogólnie ścieżki są tam raczej wąskie, więc momentami tworzą się zatory z turystów, niemniej finalny punkt widokowy na szczycie góry jest w stanie wynagrodzić wiele trudów przeprawy. Niestety już ścieżka prowadząca w dół z Garden Rock Village, idzie lasem wzdłuż kolejki linowej i jest absolutnie bezbarwna i niczym się nie wyróżniająca. To właśnie idąc tą ścieżką tylko w dół, przez kilka godzin po schodach dokończyliśmy dzieło zniszczenia naszych łydek, więc powrotu pieszo nie polecamy

W całym parku znajduje się sporo oznaczeń lecz niekiedy brakuje ich w krytycznych momentach i czasem skręcając ze ścieżek nie do końca wiadomo czy idzie się dobrze. Tym bardziej warto zaopatrzyć się w mapę, ta podarowana przez naszego gospodarza miała oznaczenia zarówno po angielsku jak i po chińsku, co przydaje się jeżeli trzeba zapytać o drogę kogoś z obsługi.  Na naszej mapie mieliśmy dodane przez naszego gospodarza czasy potrzebne na pokonanie danego odcinka, ale chyba są one uśrednione, gdyż ta sama ścieżka zajmuje diametralnie różną ilość czasu zależnie czy idzie się w górę czy w dół!  Czasem więc cel osiągaliśmy sporo szybciej, a czasem wolniej niż wynikałoby z wartości wpisanych na mapie - planowaliśmy więc zwiedzanie z dużą dozą ostrożności i zapasem czasu. Nawet gdyby nie ten jeden dzień, który wypadł nam na regenerację łydek, pewnie i tak nie zobaczylibyśmy całego parku, ponieważ  pokonanie niektórych tras zajmuje dobrych kilka godzin

Nam najbardziej do gustu przypadł obszar sceniczny Tianzi Mountain, do którego zresztą udaliśmy się w pierwszej kolejności, bo był tuż przy naszej bramie. Sam zbiór punktów widokowych składa się z serii wąskich i długich tarasów rozłożyście biegnących po szczytach skał, ale co ważne można z niego przejść do podnóża gór malowniczym szlakiem kończącym się Dziesięciomilową Galerią. Po oddaleniu się od głównej strefy (i jednego z McDonaldów) można wpisać się na wieżę widokową (wiele z niej nie widać), ale także zobaczyć nieco bardziej oddalone punkty takie jak Wojownik Trenujący Konie, Wzgórze pędzli do kaligrafii, Jeden niebezpieczny krok czy też Wróżka oferująca kwiaty

Na większości z wymienionych wyżej punktów byliśmy sami lub tylko w grupie nielicznych turystów. Z ciszą wokół można oddać się kontemplacji mając większe poczucie obcowania z naturą. Ogrom przestrzeni, dziewiczy las na dnie stromo opadającego wąwozu i wiatr szarpiący gałązkami drzew pozwalają poczuć się niczym starożytni malarze czy poeci, którzy swoje dzieła tworzyli spoglądając na te same widoki. Być może nawet w tych samych miejscach. Dziś płótno i papier zastąpiły matryce aparatów cyfrowych, ale zachwyt pozostał ten sam. 

Z parku wyjeżdżaliśmy zarówno usatysfakcjonowani jak i z delikatnym poczuciem niedosytu. Nie smuciliśmy się jednak bardzo zostawiając za sobą Góry Avatara, gdyż cały czas dane nam było pozostać w krainie mitycznych stworów. Oto bowiem zmierzaliśmy ku naszej kolejnej destynacji aby spocząć na Grzbiecie Smoka, ale to już historia na kolejny wpis... 

 
 
 
 
Gdzie obecnie jesteśmy?
Szukaj po tagu
Obserwuj nas na Instagramie
Polub nas na Facebooku