Singapur
Życie w podróży
Kultura
Natura
2021-03-21
Singapur miasto do życia
Uderzyło nas, że zdecydowana większość relacji w Internecie dotyczy 2-4 dniowych pobytów w charakterze przerwy transferowej pomiędzy innymi lokalizacjami i skupia się zazwyczaj na tych samych kilku głównych atrakcjach, jednocześnie skąpiąc informacji przydatnych przy dłuższym pobycie w mieście. Zdecydowaliśmy się zatem do swoich wcześniejszych wrażeń dodać część trzecią, stanowiącą niejako ekstrakt z naszego siedmiotygodniowego pobytu z informacjami na temat regulacji, komunikacji, czy rzeczy tak prozaicznych jak poszukiwanie miejsca do spania.
Jak żyć?!
Na tak postawione pytanie chciałoby się zacytować klasyka: Zmień pracę, weź kredyt… Ale żarty na bok - akomodacja to rzeczywiście jeden z najdroższych elementów pobytu w mieście (duh!) i rzeczywiście koszty hoteli czy wynajmu należą do najdroższych w Azji, przebijając nawet Hong Kong, a dobijając do azjatyckiej stolicy hazardu - Makau. Spoglądając na panoramę miasta wydaje się, że z miejscem noclegu nie powinno być większego problemu. Mniej lub bardziej gęsty las wieżowców i blokowisk przecina całe miasto i powinien zapewniać setki tysięcy mieszkań czy apartamentów na wynajem. Sytuacja nieco się komplikuje, gdy przyjrzymy się strukturze wspomnianych budowli, a te (poza biurowcami) dzielą się z grubsza na dwa typy: mieszkania HDB i kondominia - gdzie HDB to osiedla subsydiowane przez rząd tylko dla obywateli Singapuru. Na pierwszy rzut oka zbytnio nie różnią się od siebie - oba stanowią osiedla-miasta w tym mieście-państwie (prawie jak incepcja!)
Panoramę całego miasta można podziwiać z tarasu widokowego osiedla Pinnacle Sky.
Wynajem
Typowe singapurskie kondominia to ogromne, grodzone siedziby gdzie poza mieszkaniami mamy często baseny, siłownie, korty tenisowe, ogrody, a nawet sklepy i restauracje. Na upartego można tygodniami nie opuszczać terenu osiedla, bo wszystkie obiekty pierwszej potrzeby znajdują się w jego obrębie. W zależności od charakteru osiedla atrakcje dostępne są tylko dla mieszkańców, ale czasami ich część udostępniona jest publicznie np. tarasy widokowe i/lub baseny.
Wykreślenie połowy miasta (HDB) z dostępnych dla turystów lokali, to nie jedyna komplikacja. Według lokalnego prawa wynajem krótkoterminowy (poniżej 3 miesięcy) jest nielegalny. Nawet w przypadku chęci dłuższego podnajmu wymagany jest adres kontaktowy na terenie miasta i/lub dokument uprawniający do dłuższego pobytu (np. wiza pracownicza). Oczywiście prawo stanowi jedno, a rzeczywistość chadza swoimi drogami, dlatego bez większego problemu można coś na krótszy termin wynająć. Z uwagi jednak na ryzyko grzywny tego typu wynajmy są zdecydowanie droższe niż legalny.
Airbnb
Nie inaczej jest również z AirBnB - lokalizacji jest mało, są drogie i mniej więcej połowa ofert i tak dotyczy pobytu w hostelach lub hotelach. Trafiają się jednak perełki, dlatego polecamy przejrzeć dostępne oferty nawet na kilka miesięcy przed przyjazdem, ponieważ rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. AirBnB jest też dobrym pomysłem, jeżeli podróżujemy większą grupą. Da się znaleźć spore apartamenty z kilkoma łóżkami/pokojami dla 4+ osób, które cenowo mogą być atrakcyjniejsze w porównaniu do analogicznej liczby pokoi hotelowych. Należy jednak pamiętać, że mieszkania te zazwyczaj ulokowane są gdzieś w dalszej dzielnicach i obwarowane szeregiem zasad i wymogów, wśród których należy wspomnieć m.in. zakaz organizowania jakichkolwiek imprez czy nawet nakaz powrotu do domu po określonej godzinie (!)
Typowe singapurskie kondominium. Pełne zieleni i odogodnień nie są aż tak upiorne jak te w Hong Kongu ;)
Nieprzestrzeganie regulaminu może zakończyć się wyrzuceniem z lokalu bez zwrotu wpłaconej kwoty, dlatego należy uważnie przeczytać zazwyczaj dosyć obszerne listy zakazów, biorąc pod uwagę charakter swojego wyjazdu i sposób spędzania czasu. Mieszkając w zwykłych mieszkaniach podpadamy też pod cały szereg lokalnych regulacji, z których pobyt w hotelu co prawda nie zwalnia, ale życie wśród lokalnej społeczności bardziej wystawia nas na czujne oczy zaniepokojonych sąsiadów. Z ciekawszych zasad należy wymienić absolutny zakaz poruszania się nago nie tylko po terenie posesji, ale również mieszkania. W przypadku, gdyby ktoś zauważył nasze frywolne zachowanie, to nam, a nie podglądaczowi, grozi kara grzywny…
Hotele i hostele
Prędzej czy później poszukiwania lokum zakończą się przeglądem oferty hotelowej. O ile przy dwudniowym pobycie można się szarpnąć na spektakularny hotel Marina Bay Sands za kilkaset złotych za noc, tak przy dłuższym pobycie tego typu przedsięwzięcia wymagają sakiewki bez dna, albo bycia spadkobiercą jakiejś rodziny szejków z Dubaju. Niestety, nie mamy dobrych wieści - dostępnych jest mnóstwo porządnych, ale drogich hoteli w prestiżowych lokalizacjach, albo… hotele o zadziwiająco niskich ocenach (w rodzaju 5-6/10), a przy tym wcale nie niskich cenach. W kategorii cena/jakość warto jednak zwrócić uwagę na hostele kapsułowe! O ile pomysł spania w "trumnie" nie każdego może przyprawiać o dreszcze ekscytacji (chyba, że jest się wampirem), a sama idea bardziej kojarzy się z Japonią, niż Singapurem, to doświadczenie pobytu w kapsule jest nie tylko ciekawe, ale i zaskakująco wygodne! Oczywiście wszystko zależy od stopnia klaustrofobii i tolerancji na klimatyzację.
Hostel The Atlas Station ma nie tylko designerskie wnętrze, ale leży też w wygodnej i tańszej dzielnicy Geylang.
Podczas pobytu spaliśmy w trzech różnych hostelach tego typu i zależnie od designu albo miały zamykane na kluczyk drzwi, albo roletę, a wentylację w środku zapewniały nieduże wiatraczki. Dwie osoby w pokoiku typu "pudełko na buty" szybko potrafią nachuchać na tyle, że robi się zwyczajnie gorąco, dlatego konieczne staje się uchylenie drzwi (vel zasłonki), co z kolei wpuszcza do środka arktyczny chłód. Właściciele hosteli to chyba dobrze zakamuflowane pingwiny, bo z reguły temperatura poza kapsułą oscyluje w granicach 17-18 stopni, a nadmuchy działają na pełnej petardzie, co z kolei wysusza gardła niczym wiatr znad Sahary. Do dzisiaj wspominamy nocną eskapadę do sklepu SevenEleven po pastylki do ssania, bo Ania w kilkuminutowych odstępach wydawała z siebie odgłosy gdzieś pomiędzy gruźlikiem podczas maratonu, a trabantem, który próbuje odpalić na mrozie. Baliśmy się, że przez cienkie ścianki pomiędzy kapsułami rano czeka nas lincz wkurzonych odgłosami kaszlu współlokatorów.
Należy też pamiętać, że dalej mamy do czynienia z hostelem - z całym "dobrodziejstwem inwentarza" w postaci wspólnych łazienek itp. Ale ku naszemu zaskoczeniu wszystkie przybytki, w których byliśmy były zaprojektowane na tyle sprawnie, że nigdy nie widzieliśmy np. kolejki do toalety. Zaletą hosteli kapsułowych jest oczywiście cena, przy czym z żalem musimy stwierdzić, że dalej jest to w okolicach 200 zł/za parę za noc. Tego typu kwota za nocleg w hostelu wydaje się szokująca, ale z uwagi na świetną lokalizację w pobliżu centrum i linii metra zdecydowanie jest to opcja warta rozważenia, nie wspominając o ciekawym doświadczeniu.
Housesitting
Skoro odpada wynajem, hotele i AirBnB, to pozostaje nam… spanie pod mostem! Oczywiście żartujemy, bezdomność też jest nielegalna! :D Jak już wiecie z naszych poprzednich relacji, tak długi pobyt w Mieście Lwa byłby mocno utrudniony, gdyby nie house-sitting. Darmowy pobyt w zamian za opiekę nad domem i/lub zwierzętami brzmi jak świetna okazja i rzeczywiście nią jest, ale należy też zwrócić uwagę na kilka szczegółów, które towarzyszą tego typu ofertom. Oczywiście o ile sam pobyt jest darmowy, o tyle wszystkie renomowane strony wymagają opłacenia abonamentu. W przypadku strony trustedhousesitter.com, z której korzystaliśmy jest to ok. 120 USD/rok. Nie jest to mało, ale w przypadku droższych miast pokroju Singapur kwota ta zwraca się w… 2 dni! Należy jednak wziąć pod uwagę ważną kwestię - termin, który oczywiście zależy tylko i wyłącznie od hosta.
W przypadku dłuższych pobytów nie stanowi to większego problemu, skoro i tak jesteśmy na miejscu można aplikować na wszystko jak leci, a ofert jest sporo, bo housesitting jest popularny w Singapurze. Dlatego można też spróbować dostosować swój urlop/pobyt do znalezionego "sita"! W ten sposób można bardzo tanio spędzić cały urlop o ile można sobie pozwolić na elastyczność dat wyjazdu. I pamiętajmy przy tym, że konkurencja nie śpi… Wiadomo, że na każdy darmowy pobyt w popularnych lokalizacjach będzie od kilku do nawet kilkudziesięciu zgłoszeń, warto zatem zadbać o rzeczowy i w miarę rozbudowany profil: fajny dobór zdjęć i opis doświadczenia ze zwierzętami. Indywidualne wiadomości jakie kierujemy do gospodarzy też robią świetną reklamę, nie warto do wszystkich wysyłać tego samego szablonu. Oferty z portali sittingowych dostępne są również w Polsce, dlatego warto zawczasu wyrobić sobie dobrą opinię i zyskać kilka pozytywnych recenzji, niekoniecznie podczas podróży na drugi koniec świata.
Więcej o naszej przygodach z housesittingiem opowiadamy w pierwszej i drugiej części relacji.
Jako nagrodę dostać możemy nie tylko darmową akomodację i czas spędzony z sierściuchami (kto podczas dłuższego wyjazdu nie tęskni za mruczącymi lub szczekającymi kłębkami niech pierwszy rzuci Scoobie-chrupkiem!). Często dostępne lokale położone są w sypialnych dzielnicach miasta, które charakteryzuje spokój, ale dobra komunikacja z centrum. Singapur nieustannie rozrasta się w kierunku północno-zachodnich rubieży wyspy, ale póki co ta część nadal charakteryzuje się rzadszą zabudową i dużą dozą zieleni. To właśnie w tej części miasta mieliśmy naszego trzytygodniowego house-sitta, o którym zdążyliśmy wspomnieć już kilkukrotnie. Wybaczcie naszą ekscytację, ale niecodziennie mieszka się za darmo w kompleksie z dwoma basenami (w tym jeden na dachu) w dwupiętrowym apartamencie z ogródkiem tuż obok parku. Społeczność ekspatów w mieście jest stosunkowo duża, dlatego nowe oferty (w czasach przed koronawirusem) dostępne były niemal codziennie. Niech dodatkową zachętą będzie, że lokale dostępne w ten sposób często pozostają poza zasięgiem przeciętnego turysty. Wspomniane mieszkanie, które było naszym domem przez ponad trzy tygodnie w normalnych warunkach na wynajem (długoterminowy) kosztuje ok. 7 000 dolarów singapurskich, czyli… 20 000 zł miesięcznie! Po usłyszeniu tej kwoty dalej podejrzliwie spoglądamy na naszego gospodarza, który utrzymywał się z bycia nauczycielem historii w anglojęzycznej, międzynarodowej szkole… skojarzenia z serialem Breaking Bad same cisną się na myśli (dla niewtajemniczonych - serial, w którym nauczyciel chemii zaczyna produkować metamfetaminę).
Światełko w tunelu
Transport
Jeżeli w Singapurze ktoś spodziewa się ujrzeć tytułowe światełko w tunelu, to najprawdopodobniej będzie to pociąg metra. W poprzedniej sekcji dotyczącej lokalizacji i noclegów wspominaliśmy, że nawet dalej położone dzielnice są dobrze skomunikowane z centrum miasta, a wszystko to właśnie za sprawą metra. W metrze operuje 9 linii, które uzupełniają się z kilkoma liniami kolejki podmiejskiej. Pomimo nazwy i tego jak postrzegany metro np. w Polsce w Singapurze MRT często porusza się po powierzchni lub też nad nią na specjalnych estakadach, co czyni z metra również ciekawą atrakcje do podziwiania panoramy miasta czy podglądania scenek z życia codziennego na ulicach. Jako ciekawostkę możemy dodać, że to jeden z niewielu systemów metra na świecie, gdzie przy wjeździe między budynki szyby wagonów potrafią stać się mleczne, aby zapewnić prywatność mieszkańcom. Oczywiście sporą część z ponad 200 kilometrowej sieci nadal znajduje się pod ziemią, zwłaszcza w centrum miasta, niemniej bezkolizyjny charakter transportu, konkurencyjne ceny i szeroki zasięg czyni z metra zarówno najlepszy sposób transportu przy zwiedzaniu jak i po prostu w trakcie życia i pobytu w mieście.
Singapurskie metro to przekrój wszystkich kultur, religii i nacji mieszkających w mieście.
Bilety
Podobnie jak w innych azjatyckich metropoliach stacje podzielone są na części płatne i darmowe. Te wolno dostępne zintegrowane są ze sklepami, pasażami czy niekiedy z całymi centrami handlowymi. Bilety, zarówno jednorazowe jak i karty przykłada się do czytnika przy wejściu na stację metra czy do autobusu jak i przy wyjściu. Opłata pobierana jest w zależności od dystansu. Nie polecamy kombinować, gdyż w przypadku nie odbicia karty przy wyjściu z autobusu (w metrze są bramki i ochrona) pobrana zostanie maksymalna możliwa opłata. Przy sporadycznym korzystaniu z komunikacji publicznej korzysta się z biletów jednorazowych, których wbrew nazwie można użyć sześciokrotnie. Do biletów jednorazowych doliczany jest depozyt w wysokości 10 centów, zwracany jako rabat przy trzecim przejeździe. A przy szóstym wykorzystaniu tego samego biletu dostaje się dodatkowy rabat w tej samej wysokości. Wszystko ekologicznie, żeby bilety się nie marnowały :) W autobusach płaci się gotówką w odliczonej wartości - reszta nie jest wydawana!
Przejazd na krótkich trasach to zazwyczaj kwota rzędu 1-3 dolarów, dalsze eskapady potrafią dobić do 6, przy czym dalej jest to ułamek kwoty za przejazd taksówką czy Uberem. Sieć komunikacji miejskiej pokrywa większość miasta, w tym wszystkie najważniejsze punkty w postaci lotniska, centrum z Marina Bay czy dojazdu do zoo. Miasto stara się promować komunikację i zdrowy tryb życia, dlatego nam zdarzyło się robić w metrze przysiady na czas stojąc przed specjalną maszyną, która po naliczeniu w ciągu minuty 60 przysiadów uprawniała do odbioru darmowego biletu na przejazd. Niby oszczędność niewielka, ale za to jaka satysfakcja (i forma)!
Spoceni, ale szczęśliwi, że wygraliśmy darmowe bilety za przysiady robione na czas.
Karta miejska
Nie ukrywamy, że dużo wygodniejszą opcją przy dłuższym pobycie jest karta EZ Link, która obarczona jest co prawda 5 dolarowym bezzwrotnym depozytem, ale zapewnia dużą drodze wygody. Działa zarówno w metrze jak i autobusach, a dodatkowo oferuje zniżki przy przesiadkach. Karty można kupić w wielu miejscach, między innymi na stacjach i w sklepach sieci SevenEleven. Kosztują 10-12 dolarów, ale wszystko (ponad wspomniany 5 dolarowym depozyt) dostajemy w postaci kredytu na karcie do wykorzystania na przejazdy. Minimalna kwota na karcie upoważniającą do wejścia do komunikacji to 3 dolary (dla ciekawskich, maksymalna opcja doładowania kończy się na 500 dolarach, spadku po babci na karcie nie przechowamy). Zdecydowanie polecamy zakup karty, którą można doładować większą kwotą i mieć spokój na dłużej, gdyż pomimo tego, że automatów do zakupu i doładowania biletów jest po kilka-kilkanaście na każdej sytuacji metra, to nadzwyczaj często zdarzają się przy nich kolejki. Posiadając kartę można zaoszczędzić nie tylko pieniądze, ale i czas. Istnieją też specjalne karty turystyczne uprawniające do nielimitowanej liczby przejazdów, w zależności od ceny ważne od jednego do trzech dni, ale przy dłuższym pobycie nie stanowią one atrakcyjnej opcji, warto za to pochylić się nad nią przy kilkudniowym transferze w mieście.
Nawigacja
Do nawigowania po mieście świetnie sprawdzają się mapy Google, które posiadają wszystkie linie zarówno metra jak i autobusowe, przy czym część pojazdów posiada trackery GPS i można podejrzeć na mapie lokalizację autobusu, na który czekamy. Planowanie trasy i przesiadki działały bezboleśnie, choć przyznać trzeba, że niekiedy dobrana przez Google linia metra wydawała nam się nieoptymalna, więc warto też samemu pobieżnie zapoznać się z planem metra, a w szczególności z miejscami przecięć linii, albo zainstalować świetne aplikacje: Explore Singapore MRT map i bus@sg. Zwrócić uwagę należy również na fakt, że część przesiadek wymaga opuszczenia systemu metra i ponownego wejścia do następnej linii co jest oczywiście niemożliwe na bilecie jednorazowym, zdarza się to jednak sporadycznie.
Stacje metra i centra handlowe często są ukryte pod biurowcami.
Kulturka musi być
Komunikacja miejska jest też klimatyzowana i bardzo czysta. Obowiązuje w niej zakaz jedzenia i picia i choć ilość miejsc siedzących jest dosyć ograniczona, to dalej jest to świetne miejsce żeby w drodze do miejsca docelowego nieco odpocząć od upałów i zgiełku miasta. Zakazy i nakazy w rodzaju wspomnianych już zakazu jedzenia czy przewozu zwierząt są dosyć rygorystycznie przestrzegane, a niewiedza czy chęć wygłupów nie zwalnia z odpowiedzialności. Również turyści nie mają taryfy ulgowej, o czym w ostatnich latach przekonała się m.in. dwójka turystów z Niemiec, którzy pomazali sprejem jeden z pociągów metra, za co zostali skazani na batożenie! Słysząc historie tego pokroju można sobie przypomnieć, że dobrobyt społeczeństwa i pozorna harmonia miasta mają swoją ukrytą cenę. Wyspa oferuje wspaniałe możliwości, ale klatka, nawet jak jest ze złota, nadal pozostaje klatką z kagańcem bezwzględnego posłuszeństwa wobec autorytarnych władz włącznie. Skoro znamy już cenę, jaką jest dyscyplina, to spójrzmy co wchodzi w skład benefitów miasta, oczywiście poza potencjalną karierą w siedzibie jednego z licznych globalnych koncernów, których wieżowce budują ścisłe centrum Singapuru.
Jak soboto to.. Do Lidl… eee, na Orchard, na Orchard.
Jak na światową metropolię przystało miasto usiane jest luksusowymi butikami i przyczółkami światowych marek. Najbardziej luksusowa ulica Singapuru - Orchard Road to istna świątynia konsumpcjonizmu, przy której warszawskie Aleje Jerozolimskie wydają się ubogimi, prowincjonalnymi krewnymi. Wielopiętrowe domy mody są wszechobecne, co ciekawe często skonstruowane na zasadzie open space, gdzie marki mają wydzieloną część piętra, ale nie ma osobnych lokali znanych m.in. z polskich galerii handlowych. Zakupoholików niestety musimy rozczarować, ceny na tej z jednych najbardziej znanych ulic handlowych świata, ale i w całym mieście, zazwyczaj są odstraszające. Do tej pory wspominamy poszukiwania kostiumów kąpielowych przed naszą podróżą do Tajlandii, gdzie ceny za niezbyt okazałe bikini zaczynały się od 400 złotych (skończyło się więc na swojskim H&M i wydanej stówce). Zdecydowanie nie jest to miasto, do którego warto przyjechać aby obkupić się w tanie ciuchy czy elektronikę, choć miłośnicy luksusowych dóbr mogą poczuć się jak w niebie.
Orchard Road to jedna z głównych ulic miasta. Niekończące się centra handlowe...
Dłuższy pobyt w jednym miejscu dobrze jest spędzić w miejscu z dostępem do kuchni i samemu można się zdziwić jak rzeczy, które w normalnym życiu wydają się prozaiczne, nudne czy wręcz uciążliwe jak codzienne gotowanie, w podróży potrafią wzbudzić ekscytację (a może to po prostu starość… tfu, dorosłość). Lokalni mieszkańcy w żywność zaopatrują się zwyczajem azjatyckim na tzw. mokrych marketach, gdzie nabyć można nie tylko warzywa i owoce, ale również mięso czy produkty z importu. Markety rozsiane są po całym mieście, ale wbrew pozorom nie ma ich wcale tak dużo, więc na codzienne zakupy można udać się albo do jednego z małych sklepików albo do supermarketów. Małe sklepiki w rodzaju sieci SevenEleven są jednak słabo wyposażone w produkty spożywcze z prawdziwego zdarzenia, chyba, że ktoś poszukuje piwa, gotowych dań o wątpliwej wartości odżywczej, czy też kart do telefonu.
Po większe zakupy nasze kroki kierowaliśmy do sieci marketów Cold Storage, znanej nam m.in. z Kuala Lumpur i Hong Kongu. Na wejściu uprzedzamy jednak, że zakupy spożywcze w markecie to nie jest rozrywka dla ludzi o płochliwym sercu, gdyż niektóre ceny potrafią przyprawić o palpitacje. Z łezką w oku spoglądaliśmy na polską wódkę czy mleko stojące na półkach, nie będziemy bowiem ukrywać, że poza rodziną i znajomymi to właśnie jedzenie jest rzeczą, za którą najbardziej tęsknimy. Po nocach śnią nam się m.in. sery, które w Azji są nie tylko kosmicznie drogie, ale i zazwyczaj po prostu niedobre. Musicie zatem wziąć na to poprawkę, kiedy powiemy wam, że niemal krzyknęliśmy z radości widząc na półce swojskie kulki mozzarelli. Szybko do rzeczywistości sprowadziła nas jednak cena… 80 zł za sztukę!
Przy centrach handlowych, stacjach metra i między osiedlami często napotkać można foodcourty czyli skupiska lokali gastronomicznych. Nie mówimy jednak o osławionych Hawkins Centers, o których wspominają wszystkie przewodniki (jak i my w poprzedniej relacji, gdyż z uwagi na turystyczny charakter i dosyć wysokie ceny nie one były naszym pierwszym wyborem przy okazji poszukiwania czegoś do jedzenia. Mówimy o zwykłych, lokalnych pseudo-stołówkach, gdzie grupa lokali dzieli pomiędzy siebie stoliki znajdujące się na środku. Dzięki czemu można ze znajomymi wyjść w jedno miejsce, a każdy może zjeść to co lubi. W przeciwieństwie do Hawkins Centers te lokalne centra rzadko kiedy zaznaczone są na mapie, dlatego warto czasem poświęcić kilka minut, żeby obejść w koło daną stację metra czy pasaż sklepów. A nóż za rogiem czai się perełka w rodzaju tej, jaką odkryliśmy przy stacji metra One-North, gdzie odkryliśmy wegańskie stoisko z doskonałym jedzeniem, a do tego wycenionym bardzo przyzwoicie (4-6 dolarów za całkiem pokaźny miks różnych dań dobierany na życzenie).
Food courty są prawie wszędzie, ale im dalej od centrum i chinatown tym taniej. Najlepiej jednak jeść w małych knajpach w dzielnicy Geylang.
Kiedy jednak już nasycimy swoje oczy blaskiem blichtru przepełniającego ulice handlowe i napełnimy swoje brzuchy tanim, ale dobrym jedzeniem, warto odpocząć od gwaru i zgiełku miasta, a wbrew pozorom w Singapurze jest gdzie to zrobić.
Wszystko fajnie, ale nie ma jak natura
Kto by się więc spodziewał, że w tak cywilizowanym i nowoczesnym mieście można spotkać dzikie krokodyle. Albo warany, zabójcze owoce i celebryckie klany wydr. Kiedy czuliśmy się zmęczeni wielkomiejską wrzawą, ukojenie przynosiły nam lokalne rezerwaty przyrody. I to nie byle jakiej, bo w jej najbujniejszym, tropikalnym wydaniu! Dawniej całą wyspę pokrywał pierwotny las deszczowy, ale szybki rozwój Singapuru spowodował, że dziś dżungla wlewa się do miasta tylko na jego obrzeżach. To jednak wystarczy aby poczuć na skórze nie tylko wilgotny, lokalny klimat, ale i zew przygody! Miasto co prawda zadbało aby otaczające enklawy przyrody służyły mieszkańcom (i turystom) więc wszędzie wytyczone są wygodne szlaki-ścieżki rekreacyjne, ale dżungla to dżungla i czujności nigdy nie za wiele! I jak się okazało w rezerwacie MacRitchie Reservoir gdzie wybraliśmy się na trekking dookoła jeziora musieliśmy uważać np. na spadające na głowę duriany! A także oddziały singapurskiej armii, której akurat wpakowaliśmy się w środek leśnych manewrów (nie wiadomo kto miał bardziej zdziwioną minę, my czy oni.)
Ale to jeszcze nic w porównaniu z atrakcjami mokradeł Sungei Buloh. Park leżący tuż przy granicy z Malezją oficjalnie przyciąga odwiedzających rozlicznymi gatunkami ptaków, które można obserwować w specjalnie zaprojektowanych (oczywiście designerskich) gniazdach na szlaku. Ale nie czarujmy się co tam budzi największe zainteresowanie… Między konarami lasu namorzynowego czają się krokodyle słonowodne (tak, to te największe i najgroźniejsze)! Kilkumetrowe gady można wypatrzeć w otaczającej szlak wodzie lub napotkać wręcz na ścieżce... W takiej sytuacji należy zachować zimną krew, spokojnie się wycofać i zadzwonić na numer alarmowy. Oczywiście Radek bardzo marzył aby właśnie nam przypadł taki "zaszczyt".
Obserwowaliśmy bacznie taflę wody przez cały spacer i właściwie gdy już uznaliśmy, że nic z tego nie będzie, Ania po raz kolejny w trakcie naszej wyprawy udowodniła, że jest niezrównaną spotterką. Trójkątny kształt, ledwo odróżniający się brunatnym kolorem od wody, wydał się jej coś podejrzanie za duży jak na liść czy kawałek kory… Tak, to był krokodyli łeb… tuż przy ścieżce. Wstrzymaliśmy oddech i cofnęliśmy się kilka kroków na bezpieczniejszą odległość, chociaż gad wydawał się młody i nie za duży. Niestety szybko wyczuł, że jest obserwowany więc z gracją schował się pod wodę zanim zdążyliśmy mu zrobić zdjęcie.
Najsłynniejszymi naturalnymi atrakcjami miasta są jednak Ogrody Botaniczne i ZOO. Te pierwsze leżą niedaleko centrum miasta, w dodatku na trasie dwóch linii metra, więc często wybieraliśmy się tam na spacery. Zabytkowy park jest jednym z najstarszych i najbardziej okazałych ogrodów botanicznych na świecie. Zebrane w jednym miejscu okazy tropikalnych drzew i roślin z całego świata rosną tu sobie spokojnie od prawie 200 lat, co widać w każdym dorodnym pniu i pęku kwiatów. Wstęp do ogrodów jest darmowy, jedynie wystawa orchidei jest dodatkowo płatna, ale jakoś niespecjalnie nas ona zainteresowała, więc odpuściliśmy. Z ciekawostek możemy wspomnieć, że w ogrodach spotkać można pomnik… Fryderyka Chopina! I choć nie jest szczególnie wyeksponowany, to widok polskich akcentów w tym tak egzotycznym miejscu przywołał uśmiech na nasze twarze.
Odkrywaliśmy wszystkie malownicze zakątki razem z przyjaciółmi z Polski, najbardziej jarając się słynnymi na całe miasto wydrami. Podobno miejscowe wydrze rodziny stanowią stały obiekt zainteresowania Singapurczyków. Zresztą nie tylko te z ogrodów, ale wszystkie klany w mieście (np. wydrza rodzina z Mariny) mają swoje nazwy, a ich rywalizacje, relacje i przygody są monitorowane i szeroko komentowane w Sieci niczym popularny serial!
Podobny status celebrytów mają też orangutany z miejskiego ogrodu zoologicznego. Singapurskie ZOO może się poszczycić największą kolonią naszych rudych krewnych na świecie. Oraz najbardziej nowatorskimi, bo wolnymi wybiegami dla zwierząt. Zazwyczaj unikamy atrakcji angażujących zwierzęta, ale tym razem musieliśmy się przekonać jak to jest swobodnie oglądać zwierzęta bez krat czy szyb. Czy to w ogóle możliwe?
Oczywiście nie do końca. Nikt przecież nie puści do ludzi tygrysów czy słoni… Na miejscu okazało się, że wolno biegających zwierząt nie jest wcale wiele - głównie ptaki-nieloty, niektóre gatunki małych małp, pelikany, kanczyle. A i ich swoboda jest złudna, bo co prawda mieszkają bez osobnych boksów i mogą chodzić po ścieżkach dla zwiedzających, ale z reguły tylko w obrębie swojego pawilonu, a nie po całym parku. Resztę zwierząt w tym przepiękne białe tygrysy, rodzinę gepardów czy innych mieszkańców sawanny podziwialiśmy na zamkniętych wybiegach. Jednak musimy przyznać, że tak zaprojektowanych i wkomponowanych w naturalny krajobraz, że można ulec czasem wrażeniu, że naprawdę zwierzaki są na wyciągnięcie ręki. Niemniej ukłucie żalu pozostało i chociaż spotkaliśmy w ZOO mnóstwo niesamowitych zwierząt, nie mogliśmy pozbyć się uczucia, że jest trochę przereklamowane…
Wstęp do zoo na jeden dzień to koszt rzędu 35 dolarów (ok. 100 zł) za osobę przy zakupie w Internecie, na miejscu w kasach jest drożej. Wspomnieć należy też o specjalnych biletach łączonych, które potrafią zawierać w sobie bilet do zoo, na specjalne pokazy, nocne safari czy też wstęp do atrakcji na wyspie Santosa, po szczegóły odsyłamy do Sieci, gdyż nas tego typu rozrywka średnio interesowała, tym bardziej, że każda z tych atrakcji z osobna jest stosunkowo droga.
Kto jednak woli bardziej otwarte przestrzenie i morską bryzę niż duszną dżunglę czy kolejki w zoo, idealnym miejscem na chill będzie Changai Point Coastal Trail. Leżący niedaleko lotniska nadmorski szlak ciągnie się ok. 2 kilometrów wzdłuż północo-wschodniego wybrzeża Singapuru. Już po paru krokach poczuliśmy tam wakacyjny klimat, żywcem wyjęty z pocztówki. Przez cały spacer towarzyszył nam widok żaglówek, palm i fal spokojnie wlewających się na puste plaże.
Wśród tych wszystkich lasów i wód ciężko było nam uwierzyć, że nadal jesteśmy w jednym z najnowocześniejszych miast świata. Singapur udowadnia, że symbioza technologii i natury jest możliwa. Inwestowanie w ochronę środowiska i dbałość o przyrodę w mieście, to jedyna droga postępu i harmonii. Miasto - Ogród nie siada na laurach, w ciągu najbliższych lat planuje posadzić kolejne miliony drzew nie tylko dla rekreacji mieszkańców, ale w trosce o lokalny klimat i zasoby wody. Jak zwykle wyprzedzając w myśleniu i działaniu resztę świata.
Podsumowanie
Wyjeżdżając z miasta pełnego dla nas starych sentymentów, ale i nowych miejsc na naszej mapie wspomnień nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że jeszcze tam wrócimy. Nie jest to co prawda szczególnie odkrywcze wrażenie, gdyż Singapur jako jeden z hubów lotniczych regionu oferuje szeroki wachlarz lotów m.in. do Europy, trafia zatem na krócej lub dłużej do harmonogramu podróży dużej części turystów czy też osób podróżujących w interesach. Po spędzeniu na miejscu niemal siedmiu tygodni możemy z czystym sercem powiedzieć, że Singapur stanowi nie tylko atrakcyjną opcję na kilkudniowy transfer, ale wręcz fajną opcję na spędzenie w mieście całego urlopu. Nawet jeżeli ktoś nie przepada za wielkomiejskimi metropoliami, Miasto Lwa jest dużo bardziej swojskie niż zdjęcia znalezione w sieci sugerują, a i miłośnicy przyrody czy odpoczynku na łonie natury znajdą tu coś dla siebie - od leśnych trekkingów, po tropikalne plaże. Warto mieć to na uwadze zwłaszcza teraz, w dobie pandemii, gdzie w momencie pisaniu tego tekstu niemal cała Azja pozostaje zamknięta dla ruchu turystycznego i bańki turystyczne w postaci Singapuru mogą być jedyną szansą na egzotyczne wakacje.Tymczasem my żegnamy miejski zgiełk i kolejne kroki kierujemy na tropikalne wyspy południowej Tajlandii, ale o tym przeczytacie już w następnej części naszej relacji.